Rzeczywiście, instytucja ta opierająca się w zasadzie na przepisach z 199o roku nie odpowiada rzeczywistej sytuacji wsi. Od tamtych lat zmieniło się wiele, a przed wszystkim nastąpiło znaczące rozwarstwienie wsi!
I tak oto w jednym worku znależli się właściciele setek a nawet tysięcy hektarów, ludzie, których porzed wojną trzeba by nazwać nie tylko "obszarnikami" ale wręcz właścicielami laytfundiów,
a z drugiej dawni chłoporobotnicy na jednohektarowych skrawkach. Są też chłopo-adwokaci,
czy chłopo-biznesmeni, którzy kupili ziemię by pozbyć się problemów z ubezpieczeniem.
Jestem jednak przekonany, że nie chodzi tu o żadne realne oszczędności na wydatkach u lekarza,
ani o emerytury rolnicze, bo te z punktu widzenia latyfundysty czy obszarnika mają co najmniej żałosny wymiar, ale raczej o zachowanie statusu rolnika. Działacz polityczny, który ma reprezentować mieszkańców wsi, nie może prezentować się jako bogacz, dziedzic, czy inny krwiopijca, by tak nazwać latyfundystów. Musi być krwią z krwi i kością z kości ludu polskiego! Inaczej zaraz znajdzie się jakiś lokalny mędrek, który na najbliższym zebraniu spyta - jak to jest z pańskim gospodarstwem Panie Prezesie?
Wprawdzie i teraz takie pytanie można zadać, ale reforma KRUS, która przypomni Polakom ten problem i ujawni rzeczywiste podziały, bardzo wielu nie jest na rękę. I to nie tylko tym z PSL.