Wszystko zaczęło się w sierpniu 1919 r., gdy jeden z policjantów dostał lakoniczny donos, że niejaki portier kolejowy Józef P. uprawia handel łańcuszkowy tytoniem. Trefny towar miał otrzymywać od pewnego funkcjonariusza straży skarbowej w Krakowie i, aby sprawdzić, czy faktycznie tak się dzieje, policjant wysłał na dworzec jednego z zaufanych ludzi, tajnego agenta Stanisława W., by kupił kilka paczek fajek.
Dziś takie operacje specjalne organizuje sztab ludzi, na wabia wypuszcza się urodziwą, pulchną blondynkę o wyglądzie Dody obwiesza ją sprzętem nagrywającym, kamery umieszcza w uchu, w zębie, a nawet pod paznokciem małego palca lewej nogi, by zarejestrować przebieg nielegalnej transakcji. 90 lat temu technika szwankowała, a na zakup papierosów przeznaczono zaledwie drobną sumę, a nie dwie walizki pieniędzy, jak to się współcześnie odbywa.
Tajny agent Stanisław W. zjawił się u Józefa P. i raz, drugi i trzeci umówił się z nim na zakup kilkudziesięciu paczek szmuglowanych papierosów, obaj dogadali się co do ceny i daty odbioru trefnego towaru.
Wyznaczonego dnia agent zjawił się u 53-letniego, urodzonego w Lgocie koło Wadowic portiera, ale okazało się, że on już ... sprzedał już swój towar. Nie dano mu wiary, zaczęły się rewizje, przeszukania, macanie po kieszeniach i w końcu na dworcu u ujawniono 40 paczek papierosów, które zatrzymany zamierzał sprzedać po 120 koron za opakowanie.
Józef P. wydał wspólnika, kelnera restauracyjnego Maksymiliana B., płatniczego z lokalu "City" na ul. Gertrudy. Pod bufetem 49-letniego, pochodzącego z Drohobycza mężczyzny znaleziono w czasie rewizji kolejne pudełka papierosów egipskich. Maksymilian B. zdradził, że część towaru jest jednak w zakonspirowanym mieszkaniu Józefa P. na ul. Bosackiej 22. Faktycznie z wersalki wyjęto trzy setki cygar Portoryko, a z archiwum informację, że Józef P. już był karany za podobne przestępstwo na rok więzienia.
Sporządzono akt oskarżenia przeciwko mężczyznom i zarzucono im, że prowadzili niedozwolony handel łańcuszkowy wyrobami tytoniowymi i "wykorzystując nadzwyczajne stosunki spowodowane stanem wojny żądali oczywiście nadmiernych cen za wyroby tytoniowe".
Obaj nie przyznali się do winy.
Sąd jednak dał wiarę zeznaniom tajnego agenta policji Stanisława W. i uznał, że oskarżeni są winni, skazał portiera Józefa P. na 14 dni aresztu i 1000 marek grzywny z zmianą na dwa miesiące więzienia. Maksymilianowi B. orzeczono karę 7 dni aresztu i 500 marek grzywny z zamianą na miesiąc. Zdecydowano o przepadku paczek papierosów i 300 cygar oraz o ogłoszeniu wyroku na łamach Ilustrowanego Kuriera Codziennego. - Oskarżeni należeli do szajki uprawiającej na dworcu na wielką skalę nielegalny proceder - podkreślił sąd.
Od wyroku odwołał się Maksymilian B. i wnioskował, by odroczono mu wykonanie kary, bo jak pisał, wymaga ścisłej diety, cierpi od szeregu lat na katary żołądkowe i wrzody. - Nie przeżyłbym hańby, gdyby dane mi było karę odpokutować w więzieniu, a muszę wystrzegać się zmartwień i wzruszeń - pisał we wniosku o ułaskawienie. Nic nie wskórał i z Józefem P. wyrok odsiedział w 1921 r. Na pocieszenie podrzucono mu do celi paczkę ulubionych cygar Portoryko.