Najświeższe badania Polskiego Forum HR potwierdzają to, co i tak już wszyscy wiemy: że znalezienie odpowiednich rąk do pracy, zwłaszcza w metropoliach, graniczy z cudem. Pracowników tymczasowych jest przez to aż o 11 proc. mniej niż przed rokiem. Proporcjonalnie (o 12 proc.) zmalała liczba przepracowanych przez nich godzin. Wyraźnie wzrosła natomiast wartość tej roboty, głównie za sprawą dynamicznego wzrostu płac.
Skokowo rośnie zainteresowanie pracodawców zatrudnieniem pracowników na umowy stałe. Firmy rekrutacyjne zarobiły na „dostarczaniu” takich ludzi aż o 20 procent więcej niż przed rokiem. I znów zadziałało tu prawo rynkowe: jak czegoś brakuje, cena rośnie. Agencje przyznają wprost, że napływ pracowników z Ukrainy nie zaspokaja rosnącego popytu.
Rząd chętnie chwali się tym, jak udało mu się polepszyć sytuację pracowników. W praktyce jednak interwencje państwa miały na tę sytuację znikomy wpływ. Pierwsze skrzypce gra demografia, czyli szybkie starzenie się polskiego społeczeństwa i wchodzenie na rynek pracy niżów demograficznych, przy jednoczesnym braku powrotów z emigracji tych, którzy wyjechali na Zachód (za czasów PiS wyjechało kolejne pół miliona ludzi).
Ale tak dużego deficytu rąk do pracy nie byłoby, gdyby nie polscy przedsiębiorcy i ich załogi. Wspólnie najlepiej w Europie wykorzystują dobrą koniunkturę. To dzięki nim gospodarka rośnie i zatrudnia. I to przedsiębiorcy dają podwyżki – a nie rząd, który przecież nie ma żadnych własnych pieniędzy, tylko rozdaje ciężko zarobione nasze.