Biedniejsi Polacy oddadzą państwu nieco mniej niż teraz, a najbogatsi więcej - takie są założenia nowego systemu podatkowego, nad którym pracuje rząd. Dziś osoba zarabiająca brutto 3300 zł, czyli 750 euro (to najczęstsza płaca w Polsce) kosztuje pracodawcę 3860 zł, a na rękę dostaje 2295 zł. Państwo (w tym ZUS) zabiera 1565 zł.
We Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii wcale nie płaci się od takiego dochodu podatku, a jedynie małą (ok. 60 zł) składkę na ubezpieczenie. Z drugiej strony polski etatowiec wyciągający co miesiąc 100 tys. zł odda państwu i ZUS 35 tys. zł, przedsiębiorca - 20 tys. zł. W RFN i Francji byłoby to ponad 50 tys. zł. - Mamy system degresywny, czyli taki, w którym obciążenia wraz ze wzrostem dochodów maleją. W większości krajów europejskich jest odwrotnie i ku temu chcemy zmierzać - tłumaczy wicepremier Mateusz Morawiecki.
WIDEO: Premier: Wyobrażam sobie, że wycofujemy się z pomysłu podatku jednolitego
Źródło: TVN24
Efektem zmian ma być system „spójny, odpowiedzialny i prorozwojowy”. W szeregach PiS dominuje opinia, że wyższe niż dotąd daniny powinny zapłacić osoby zarabiające powyżej 7,1 tys. zł miesięcznie. Czyli „bogaci”.
Mateusz Morawiecki, kierujący resortami rozwoju i finansów, tłumaczy, że z polskim systemem podatkowym trzeba coś zrobić, bo jest on niesprawiedliwy. Od niskich dochodów, poniżej średniej krajowej i w jej okolicach, płaci się relatywnie duże daniny (PIT i ZUS), a od wysokich i bardzo wysokich - relatywnie niskie.
Daria Gosek-Popiołek z krakowskiego zarządu Partii Razem uważa, że kierunek, w jakim rząd chce zmienić system, jest dobry. - Problem z PiS jest taki, że deklaracje miewa świetne, a wykonanie złe - uważa działaczka Razem.
Jej zdaniem główną bolączką polskiego systemu podatkowego jest to, że są w nim jedynie dwie stawki i ta górna jest bardzo niska: dla najlepiej zarabiających (dochód powyżej 85,5 tys. zł rocznie) wynosi 32 proc. W zachodniej Europie progów jest więcej, a najwyższy przekracza często 50 proc. Kilka lat temu francuscy socjaliści wprowadzili nawet 75 proc. (potem się z tego wycofali, bo bogatsi pouciekali do innych krajów).
- Mieliśmy wcześniej w Polsce trzy stawki podatkowe, a ta dla najlepiej zarabiających wynosiła 40 proc. Kto ją zlikwidował? Poprzedni rząd PiS, kierowany przez Jarosława Kaczyńskiego. Głównie dlatego system podatkowy dziś wygląda, jak wygląda - mówi Daria Gosek-Popiołek.
Drugim powodem relatywnie dużego obciążenia uboższych Polaków jest niepodnoszona od lat kwota wolna od podatku (niespełna 3,1 tys. zł) - zgodnie z zeszłorocznym wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego PiS musi ją zmienić - i to do końca listopada 2016 r. Zdaniem Mateusza Morawieckiego, nie powinna ona przysługiwać ludziom bogatym. Większość ministrów skłania się ku kwocie regresywnej: malejącej wraz ze wzrostem dochodów.
Rząd zastanawia się też, co począć z przyjętą przed laty zasadą, zgodnie z którą po zarobieniu 30-krotności przeciętnej płacy krajowej (czyli 121 650 zł w tym roku) przestaje się w Polsce płacić składki na ZUS. Pieniądze te zostają w kieszeni podatnika, powiększając zarobek „na rękę”, jednocześnie limitowana jest wysokość przyszłej emerytury takiej osoby. PiS rozważa likwidację „30-krotności”, co oznaczałoby obciążenie bogatszych wyższymi składkami na ZUS - ale bez podnoszenia im przyszłych świadczeń. Byłby to faktycznie ekstrapodatek.
Powód jest oczywisty: dziura w kasie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z którego wypłacane są emerytury i renty, stale rośnie i za dwa-trzy lata, zwłaszcza po ostatnim obniżeniu wieku emerytalnego, czeka nas z tego powodu finansowa katastrofa. Rząd mógłby dziurę zmniejszyć, odbierając - pochłaniające miliardy złotych - przywileje różnym grupom, zwłaszcza górnikom i mundurowym, ale jest mało prawdopodobne, że zechce uderzyć w bastiony swego elektoratu. Alternatywą jest głębsze sięgnięcie do kieszeni „bogatych”.
Kim w ogóle oni są? Minister Kowalczyk zaliczył do tej grupy osoby zarabiające ponad 7,1 tys. zł miesięcznie, czyli wpadające w wyższy próg podatkowy (32 proc.). Z danych Ministerstwa Finansów wynika, że dochody takie osiągnęło w zeszłym roku zaledwie 2,89 proc. z niespełna 25 mln podatników, czyli w sumie 722 tys. ludzi. W tym gronie ok. 20 tys. osób zarobiło w rok ponad milion złotych. Trzeba do tego doliczyć 500 tys. przedsiębiorców rozliczających się liniowo, według stawki 19 proc. Przeciętny dochód w tej grupie wyniósł nieco ponad 220 tys. zł. Dla porównania - Polak z pierwszej skali podatkowej zarobił przez cały rok średnio 28,2 tys. zł.
Problem w tym, że w największych miastach, zwłaszcza Warszawie, gdzie koszty utrzymania są dużo wyższe niż gdzie indziej, dochody rzędu 7-8 tys. zł nie symbolizują „bogactwa” lecz - średnią. Inna jest również sytuacja osiągających takie dochody osób samotnych, a inna mających na utrzymaniu liczną rodzinę. W Niemczech i innych krajach zachodnich podatników dzieli się z tego powodu na klasy podatkowe i obciąża różnej wielkości daninami, aby było sprawiedliwiej. Inne podatki płacą też mieszkańcy regionów bogatych, a inne - biednych. PiS analizuje te rozwiązania.