W tej wsi prawie co tydzień pali się jakaś stodoła. Od 11 grudnia do pożarów w dochodziło tu już trzy razy. Nic dziwnego, że na gospodarzy padł blady strach. Miejscowi są pewni, że to nie przypadek.
- Raz, czy dwa zawsze się może przydarzyć, ale jakim cudem w zimie, gdy jest śnieg i mróz, tak często płoną budynki? Tu grasuje podpalacz! - przekonują mieszkańcy Łączan.
Do ostatniego pożaru doszło w centrum wsi, w nocy z piątku na sobotę. Ogień był potężny. Siedem zastępów straży pożarnej przyjechało na alarm.
- Zagrożone były zwierzęta w zabudowaniach obok i jeszcze dwa okoliczne domy. Na szczęście nikt nie ucierpiał, ale było tak gorąco, że - jak mówili mi mieszkańcy, szyby pękały i topiły się rynny - opowiada Mateusz Wełna-Kozioł, sołtys Łączan.
Mimo wysiłku strażaków, ogień niemal w całości strawił szopę wraz z przybudówkami. Spalił się też spichlerz, wiata i garaż. Straty wyceniono wstępnie na 150 tys. zł. W pozostałych dwóch przypadkach straty nie były aż tak duże, bo w porę udało się odciąć płonące stodoły od reszty zabudowań.
- Z dymem poszły mi trzy tony zboża, 10 ton siana i słomy oraz maszyny rolnicze i przyczepa towarowa - rozkłada ręce jeden z poszkodowanych gospodarzy. Prosi, by nie podawać jego nazwiska. Tłumaczy, że obawia się zemsty sprawcy. A ten, jak podejrzewają mieszkańcy, nadal może krążyć po okolicy.
Teraz we wsi ludzie albo boją się wychodzić po zmroku z domu, albo wprost przeciwnie, penetrują okolice gospodarstw w poszukiwaniu podpalacza.
Osoby starsze pomagają tak, że czuwają w oknach, obserwując czy ktoś nie kręci się wokół domostw.
Wszystkie trzy pożary miały miejsce po zmroku, gdy ludzie już spali. Wybuchały nocą z 10 na 11 grudnia ok. godz.3 nad ranem oraz 10 i 14 stycznia- oba około północy. Mieszkańcy szybko połączyli ten fakt z tym, że w Łączanach z oszczędności latarnie gasną na pół godziny przed północą i zapalają się dopiero o godz. 4. nad ranem. Wykorzystał to podpalacz.
W poniedziałek mieszkańcy wymogli więc na Bogusławie Antosie, wójcie gminy Brzeźnica, by latarnie dla bezpieczeństwa paliły się przez całą noc, na co ten od kilku miesięcy nie chciał się zgodzić.
- To może faktycznie zniechęcić podpalacza. Cały czas współpracujemy z policją i strażakami w celu zapewniania bezpieczeństwa mieszkańcom - tłumaczy teraz wójt.
Straż potwierdza, że pożary mogły być podpaleniami.
- Trwają policyjne śledztwa - mówi Krzysztof Cieciak z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Wadowicach.
Miejscowi podejrzewają, że sprawcą może być któryś z druhów OSP.
- Sprawcami takich serii rzeczywiście często okazywali się ochotnicy. Czy i tym razem w ich szeregach jest piroman? Mam nadzieję, że nie - dodaje Krzysztof Cieciak.