Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Skoczylas postawił na Chrzanów, bo nie chciał żyć „na walizkach”

Jerzy Zaborski
Jerzy Zaborski
Marcin Skoczylas (z piłką) jest pierwszym „bombardierem” w MTS-sie, więc często otaczany jest przez rywali „troskliwą opieką”
Marcin Skoczylas (z piłką) jest pierwszym „bombardierem” w MTS-sie, więc często otaczany jest przez rywali „troskliwą opieką” Fot. Jerzy Zaborski
Rozmowa z MARCINEM SKOCZYLASEM, najskuteczniejszym zawodnikiem MTS Chrzanów, występującego w I lidze piłkarzy ręcznych.

- Jak ocenia Pan miniony sezon, który zakończyliście dopiero na 12. miejscu, czyli trzeba byłoby walczyć o utrzymanie w barażu, gdyby nie został odwołany przez krajową centralę.

- Na pewno pierwsza, bardzo dobra runda w naszym wykonaniu, rozbudziła nadzieje wśród kibiców, że możemy się plasować nawet tuż poza ścisłą czołówką. Jednak na sezon składają się dwie rundy, a właśnie rewanżowa była w naszym wykonaniu słabsza. Przebudziliśmy się dopiero wtedy na finiszu. Owszem, nie udało nam się uciec z miejsca barażowego. Na szczęście dla nas ostatecznie spotkania o byt zostały odwołane w związku z planowanymi reorganizacjami.

- Jak Pan, najbardziej doświadczony zawodnik, stara się wytłumaczyć tak wielkie wahania formy zespołu?
- Myślę, że od wyciągania wniosków jest sztab szkoleniowy. Być może decydujący wpływ na końcowy wynik miała mentalność zawodników. Niektórym mogło zacząć się wydawać, że po pierwszej części rozgrywek rywale sami zaczną nam oddawać punkty. Nic takiego nie miało miejsca. Jeśli mogę coś powiedzieć od siebie, to z pewnością po bardzo dobrej rundzie przeciwnicy zaczęli się na nas sprężać. Może nie byliśmy dla nich faworytami do rozstawiania przeciwników „po kątach”, ale wygrane w pierwszej rundzie we własnej hali nad głównymi faworytami rozgrywek, czyli Czuwajem Przemyśl 33:31, który ostatecznie został wicemistrzem, czy Olimpią Piekary Śląskie 36:26, trzecią siłą rozgrywek, nie mogły przejść bez echa. Na pewno jednak trzeba się cieszyć z tego, że obecny zespół nawiązał do starej, dobrej tradycji, że rywale z wielkimi obawami przyjeżdżali do Chrzanowa. Każdy mecz jest inny, ale wychodząc na parkiet trzeba się nastawić na bitwę. Myślę, że każdy czujący sport wie o czym mówię.

- Z jakim dorobkiem bramkowym zakończył Pan tegoroczne rozgrywki?
- Udało się zdobyć 136 goli. To najwięcej w zespole. To sporo, ale wydaje mi się, że drzemały we mnie jeszcze rezerwy.

- Jak Pan radzi sobie z rolą lidera zespołu? Od kogoś takiego stale wymaga się gry na najwyższych obrotach. To stresuje, czy pomaga w grze?
- Nikt nie jest maszyną, ale – jeśli w ważnych momentach spotkania – udaje mi się poderwać pozostałych do walki, to mogę się z tego tylko cieszyć. Moim zdaniem, siłą MTS zawsze był kolektyw. Jednostki mogą go poderwać do czynów – wydawałoby się – niewykonalnych. Jeden mecz może należeć do mnie, inny do kolegi i tak to powinno wyglądać. Wtedy przeciwnikom trudno jest nas rozpracować.

- Jaki był Pana rekord skuteczności w przygodzie z piłką ręczną?
- Bodajże dziewięć lat temu wygrałem klasyfikację wśród strzelców na zapleczu ekstraklasy. Pamiętam, że przekroczyłem magiczną granicę 200 goli. W tym właśnie rekordowym dla mnie sezonie, potrafiłem rzucić 18 goli w jednym meczu. To było podczas wyprawy do Białej Podlaskiej. Bez wątpienia było to moje życiowe spotkanie. Wchodziło mi w nim dosłownie wszystko. Wygraliśmy wtedy jednak tylko jedną bramką.

- Po tak dobrym sezonie opuścił Pan rodzinne strony, obierając kurs na Gorzów Wielkopolski, beniaminka ekstraklasy. Pamięta Pan swój debiut na krajowych salonach?
- Gdzież mógłbym zapomnieć. To było w Gorzowie Wielkopolskim. Przyjechał do nas wicemistrz Polski, Wisła Płock. Rzuciłem w tym meczu pięć goli. Na pewno w pamięci utkwił mi też mecz w Lubinie, kiedy – bezpośrednio z wolnego – doprowadziłem do remisu. To był ostatni rzut meczu.

- Miłych wspomnień zatem nie brakuje. Jednak przygoda z ekstraklasą gorzowian trwała tylko rok.
- Fakt. Po roku spadliśmy z Gorzowem, ale po kolejnej rocznej „banicji” wróciliśmy na krajowe salony. Jednak w połowie sezonu drugiej przygody z ekstraklasą zdecydowałem się wrócić do Chrzanowa.

- Nie chciał Pan kontynuować przygody z wielką piłką ręczną?
- Z miejscem w składzie było różnie, ale przede wszystkim nie chciałem prowadzić życia „na walizkach”. Mój rodzinny klub w idealnym momencie wystąpił z propozycją powrotu i postanowiłem z niej skorzystać. Niczego nie żałuję. Poznałem smak ekstraklasy, widziałem jak się w niej trenuje, niejednokrotnie dwa razy dziennie. To było zupełnie coś innego niż pierwsza liga. Jednak postawiłem na rodzinę.

- W Chrzanowie nie ma jednak luksusu życia tylko ze sportu...
- Dokładnie. Na co dzień pracuję w kopalni, w Libiążu. Na chleb zarabiam pod ziemią, wykonując ciężką pracę fizyczną.

- I ma Pan jeszcze siłę na grę w piłkę ręczną? Jak wygląda Pana zwykły dzień?
- Muszę wstać przed godziną piątą rano. Czasem słyszę, że dla niektórych jest to środek nocy (śmiech). W domu, w Chrzanowie, jestem najpóźniej o godz. 15. Zjem obiad, potem mam czas na chwilę odpoczynku i – o godz. 18 – melduję się na treningu.

- Skąd bierze Pan siły na tak intensywne życie łączenia sportu z pracą zawodową?
- Może jestem zawodnikiem tzw. starej daty, choć młodszym kolegom też nie można odmówić charakteru, bo grę łączą ze studiami. Jeśli coś jest dla człowieka pasją, to z radością idzie się na trening. Można w pewien sposób odreagować pracę zawodową. Nie ukrywam, że wizja treningu sprawia, iż w pracy zawodowej lepiej się czuję.

- A miał Pan chyba dobrych nauczycieli sportowego fachu...
- Pierwsze kroki w seniorskiej piłce ręcznej stawiałem w czasach, kiedy trzon zespołu stanowili tacy zawodnicy jak Ryszard Jacek, Paweł Jasic, Piotr Góralczyk, czy Miłosz Waligóra. To byli ludzie, dla których nie było rzeczy niemożliwych. Może swoją postawą przekażę takie podejście do sportu następnym pokoleniom. O to chyba też w sporcie chodzi.

- Czy ma Pan w domu następcę do kontynuowania sportowych tradycji?
- 11-letni syn Dawid także uprawia piłkę ręczną w PMOS. Podobnie do taty, występuje na rozegraniu. Kilka tygodni temu, na turnieju w Zabrzu, został najskuteczniejszym zawodnikiem. Trenuje z chłopcami o rok starszymi od siebie. Jak tak dalej pójdzie, to może spotkamy się jeszcze na parkiecie (śmiech). Może on będzie miał większe osiągnięcia sportowe od taty. Oby tylko seniorski debiut miał lepszy od mojego. Swojego w Chrzanowie nie zapomnę. Na 5 sek. przed końcem spotkania z Zawierciem, we własnej hali, z karnego trafiłem w słupek, a w odpowiedzi rywale poszli z kontrą i uratowali remis. To było już 16 lat temu, a wydaje się, jakby wczoraj.

Sportowy24.pl w Małopolsce

#TOPSportowy24

- SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska