- Na umowę zlecenie pracuję od lat. Sprzątam biura w centrum miasta, za jedenaście złotych za godzinę - mówi Agnieszka Klimek, gorliczanka. - W zasadzie ciągle robię na tych samych zasadach, bo nawet, gdy jakaś umowa mi się skończy, to niedługo pojawia się kolejna. Jeden zadowolony pracodawca poleca mnie innym - dodaje.
Ponad dwa tysiące osób zatrudnionych na zlecenie
Dane z departamentu statystyki Zakładu Ubezpieczeń Społecznych nie pozostawiają złudzeń. Taka forma zatrudnienia, jak wspomniana umowa zlecenie, to u nas w zasadzie codzienność. - Tylko w kwietniu tego roku 2400 osób spośród wszystkich ubezpieczonych, zameldowanych na terenie powiatu gorlickiego, pracowało na podstawie umowy zlecenia, umowy agencyjnej lub innej umowy o świadczenie usług - wylicza Anna Szaniawska, regionalny rzecznik prasowy ZUS.
Agnieszka Klimek twierdzi, że nie narzeka, ale cieszy się, że zarobi więcej. W jej przypadku, niestety dopiero od 1 stycznia. Sejm zdecydował bowiem o podniesieniu stawki godzinowej dla zatrudnionych, między innymi na takich umowach. Tyle tylko, że ci, którzy już pracują, na podwyżkę muszą poczekać do nowego roku. Zmiany od września obejmuje na razie nowo zatrudnionych.
W planie ma być lepiej. Czy wyjdzie jak zwykle?
Pracodawcy do nowych rozwiązań podchodzą na razie ostrożnie. Zwłaszcza ci, którzy prowadzą sezonową działalność. - Politycy chcieli dobrze, ale każdy kij ma dwa końce - komentuje Maciej Jurusik, szef Gorlickiego Zrzeszenia Prywatnego Handlu i Usług. - Stawka 12 złotych na godzinę jest realna, ale nie na takim rynku jak nasz gorlicki - ocenia. Do tej pory, prawo pozwalało na swoistą umowę pomiędzy pracodawcą a pracownikiem: robisz to i to, dostajesz tyle. - Albo dochodzili do porozumienia, albo nie - mówi dalej.
Uważa, że wyższa stawka tak naprawdę niewiele zmieni, bo wciąż, w stosunku do innych części kraju, zarobki w Gorlickiem są nieporównywalnie niższe, ale i możliwości pracodawców na wypracowanie zysku znacznie mniejsze.
- Sam, ze swojego doświadczenia wiem, że nasz rynek jest wydrenowany z pracowników. Ci, którzy chcą i potrafią pracować, od dawna mają zatrudnienie, obojętnie w jakiej formie prawnej. I zarabiają znacznie więcej, tyle że na wyjazdach - dodaje.
Prognozuje, że w obliczu nowych przepisów, pracodawcy mogą zrezygnować z zatrudniania na umowy zlecenia choćby na rzecz umów prowizyjnych. - Może się tak zdarzyć, bo w naszym powiecie mamy europejskie koszty zatrudnienia, ale też tylko lokalne możliwości zarobku - zaznacza.
Jedni krzyczą, inni cieszą się z tego, co mają
Marek Augustyn, 37-latek, budowlaniec pracuje od lat na umowę zlecenie. - Lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu - mówi szczerze. - Wszyscy plują na śmieciówki, ale ja cieszę się z tego, co mam. Co z tego, że umowa zlecenie? Inni nawet tego nie mają, tylko tyrają na czarno. A mój szef odprowadza wszystkie składki na czas. Wiem, bo sprawdzałem. Mam urlop, a więc w zasadzie wszystko, co przy „normalnej” umowie - komentuje.
Pytany o stawkę, nie jest już niestety tak wylewny - na umowie ma niewiele więcej niż pensja minimalna. Z nadgodzin rozliczają się między sobą, poza dokumentacją.
- Bywa, że za stawkę wyższą niż te 12 złotych - zdradza.
Twierdzi, że nie zastanawia się nad przyszłością i wysokością emerytury. - Tak daleko nie wybiegam - mówi.
