- Pokonanie dystansu trzech i pół tysiąca kilometrów pieszo to nie lada wyczyn. Panu udało się tego dokonać?
- Właśnie kilka dni temu dotarłem do Santiago de Compostela, do tamtejszej katedry. Szedłem do niej na nogach z Krakowa.
- Dzisiaj jest Pan już w domu rodzinnym w Krzczonowie. Ile dni zajęło Panu dotarcie do Hiszpanii?
- 107.
- Skąd u Pana pomysł na to, aby zmierzyć swoje siły ze szlakiem wiodącym z Krakowa do Santiago de Compostela?
- Natchnął mnie do tego film „Droga życia” opowiadający o pielgrzymie, który przemierzał pieszo drogę wiodącą właśnie do Santiago de Compostela. Pomyślałem, że przecież ja też tak mogę.
- I co, wstał Pan od stołu, spakował plecak i po prostu wyszedł z domu w Krzczonowie na szlak?
- W największym skrócie tak to wyglądało.
- Co kierowało Panem przy podejmowaniu decyzji o wyruszeniu na tak długi szlak?
- Chciałem się sprawdzić, poza tym takiemu rodzajowi wyprawy zawsze towarzyszy pewna myśl przewodnia. Moja dotyczyła uporządkowania spraw osobistych.
- Czy wcześniej przygotowywał się Pan jakoś specjalnie do wyprawy?
- Nie. Na pewno nie w sposób specjalny. Przez trzy ostatnie lata uczestniczyłem w ekstremalnej drodze krzyżowej organizowanej w Myślenicach. To wszystko.
- Którędy i przez jakie kraje wiodła droga Pańskiej pielgrzymki?
- Szedłem przez Polskę, Niemcy, Szwajcarię, Francję i Hiszpanię. Szlakami pielgrzymkowymi.
- Czy posługiwał się Pan w podróży jakąś mapą?
- Miałem GPS w telefonie komórkowym.
- Sprawdził się?
- Częściowo. Na terenie Niemiec telefon nieszczęśliwie wypadł mi z rąk i upadł wprost na beton. Po kontakcie z nim przestał działać wyświetlacz ekranu. Zostałem pozbawiony nawigacji i kontaktu z rodziną.
- Czy to były najtrudniejsze chwile Pana pielgrzymowania?
- Zdecydowanie tak. Zostałem bez pieniędzy i nie mogłem poinformować o tym rodziny. Kiedy znalazłem na powrót szlak, ruszyłem dalej. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło bowiem znalazłem sposób na kontakt z rodziną uruchamiając telefon przez słuchawkę. Mama przelała pieniądze na moje konto.
- Czy miał Pan w związku z opisywaną przygodą z telefonem chwile załamania, takie momenty, które kazałyby Panu przerwać pielgrzymkę i powrócić do domu?
- Raczej nie. Pod koniec dnia miewałem różne myśli, ale kiedy budziłem się rano na drugi dzień chciałem już tylko iść do przodu i pokonywać kolejne kilometry.
- Ile pokonywał ich Pan dziennie?
- Średnio od 30 do 40.
- Nogi bolały?
- Nawet nie.
- A gdzie spędzał Pan noce?
- Różnie. Najczęściej w plenerze na płachcie biwakowej w szczerym polu, ale także na myśliwskich ambonach, na boiskach sportowych przy szkołach, w altankach na szlaku, a raz nawet w czasie burzy, jeszcze na terenie Polski, schroniłem się w opustoszałym i nieużywanym ... wychodku bowiem domki campingowe stojące obok były zamknięte.
- Który z etapów pielgrzymki był dla Pana najtrudniejszy?
- Z Burgos do Leon w Hiszpani. Płasko, bezludnie, słowem nuda.
- Co Pan czuł, kiedy dotarł Pan już po trzech miesiącach wędrówki do katedry w Santiago de Compostelo?
- Przyznam się, że miałem pustkę w głowie. Nie wiem z czego to wynikało, ale tak właśnie się czułem. Miałem jednak świadomość tego, że dokonałem rzeczy nietuzinkowej. Chyba nawet byłem z siebie trochę dumny.
KONIECZNIE SPRAWDŹ:
<
Polub nas na Facebooku i bądź zawsze na bieżąco!