Mówili o nim "twórca cudów". Z medialnych sukcesów dr. Serednickiego: to on i jego zespół utrzymywali ciążę przez 56 dni po śmierci pacjentki. Kobieta trafiła na oddział po wylewie, ze śmiercią pnia mózgu. Ciąża była na zbyt wczesnym etapie, by dziecko przeżyło przyjście na świat. Serednicki i cały zespół Intensywnej Terapii przez 56 dni utrzymywali u kobiety funkcje życiowe, ale też rehabilitowali, odpowiednio odżywiali, prosili rodzinę zmarłej, by była przy niej, trzymała za ręce, czytała na głos bajki - wszystko po to, by dziecko mogło dalej rozwijać się w łonie zmarłej mamy i bezpiecznie przyjść na świat. Udało się.
Oddział, który prowadził z prof. Wordliczkiem (był jego zastępcą), jest wyjątkowy: to tu trafiają pacjenci w najcięższym stanie. Po dramatycznych wypadkach, rozległych wylewach, w najcięższym przebiegu COVID-a. Tu dzieją się spektakularne sukcesy terapeutyczne, ale też - śmierć jest tu codziennością.
Walka o życie chyba nigdzie nie jest tak dramatyczna, tak mordercza, jak tutaj. Czasem się udaje. Nie zawsze. Dr Serednicki w wywiadzie mówił o tym tak: "Myślimy: szanse są minimalne, ale trzeba spróbować. Nic nie zwalnia nas z tego, by starać się uratować pacjenta, nawet jeśli sytuacja wydaje się beznadziejna (oczywiście, dopóki jest biologicznie zdolny do życia, bo nie mamy mocy wskrzeszania zmarłych). I czasem przez tę beznadziejną sytuację udaje się przebić".
Od początku pandemii Serednicki był na pierwszej linii frontu. Pracował w szpitalu (po 300 godzin miesięcznie, jak nam opowiadał), ale też był pełnomocnikiem wojewody ds. zabezpieczenia intensywnej terapii. Gdy sam po wypadku trafił na intensywną terapię, potrafił jeszcze - sam w bardzo kiepskim stanie - dzwonić do lekarzy i dopytywać o stan swoich pacjentów.
Wydawało się, że z tego wyjdzie, że wszystko będzie w porządku. Dwa tygodnie temu wrócił do pracy. Umarł nagle w domu, na zator tętnicy płucnej. Być może wielomiesięczne przemęczenie , stres, przepracowanie - na które zwracał uwagę w rozmowie z nami (nie mówił tylko o sobie, ale o całym zespole) - miały wpływ na jego śmierć.
Prof. Jerzy Wordliczek, anestezjolog i szef oddziału Intensywnej Terapii: Wojtek był barwną, zaangażowaną postacią. Wybitny lekarz i człowiek wielu pasji. Zapalony motocyklista i kibic "Cracovii". Poznaliśmy się w 1987 roku, Wojtek był wówczas studentem pierwszego roku. Już wtedy było widać jego zaangażowanie, pasję. Potem nasze losy zawodowe się splotły. Wiele wspólnie zrobiliśmy, ale mieliśmy też wielkie plany na przyszłość. Straciłem wychowanka, doktoranta, zastępcę.
Przeczytaj wywiad z dr. Serednickim, przeprowadzony wiosną tego roku:
