Te same amstaffy, które w poniedziałek dotkliwie raniły pięcioletnią Noemi w krakowskiej restauracji "Arlecchino", tydzień wcześniej zaatakowały psa pod magistratem.
Jego właściciel zgłosił sprawę strażnikom miejskim i policji. Mundurowi jednak nie wyciągnęli wniosków i nie spróbowali zapobiec tragedii, która spotkała małą Włoszkę. Tłumaczą się brakiem informacji i przepsiami. Tyle że jeszcze w czerwcu kobieta dostała wyrok za wyprowadzanie psów bez kagańca i smyczy.
26 lipca amstaffy rzuciły się na niewielkiego mieszańca pod Urzędem Miasta. - Były bez kagańców, a jeden bez smyczy. Chwyciły mojego psa za kark i łapę - relacjonuje jego właściciel (imię i nazwisko do wiadomości redkacji). - Właścicielka często spaceruje z nimi po Grodzkiej bez zabezpieczeń. Psy przebywają też w restauracji. Następnego dnia zgłosiłem sprawę na straż miejską, później na policję.
Strażnicy udali się do lokalu właścicielki amstaffów. Jak twierdzą, nie zastali w nim psów. - Nie dostaliśmy od poszkodowanego informacji, że psy trzymane są w restauracji. Jej właścicielka potwierdziła jednak, że faktycznie doszło do ataku, i że jej psy były bez kagańców - mówi Marek Anioł, rzecznik krakowskiej straży miejskiej. - Przyznała, że codziennie wyprowadza czworonogi w okolicy, zapowiedziała jednak nigdy nie będzie tego robić w kagańcach - dodaje.
Straż wszczęła sprawę o wykroczenie, ale datę przesłuchania poszkodowanego właściciela psa wyznaczono dopiero na 11 sierpnia. Później miała zostać wezwana właścicielka restauracji. W międzyczasie doszło do tragedii. Strażnicy twierdzą jednak, że nie mogli inaczej zareagować i odebrać psów kobiecie, gdyż nie zezwala im na to prawo. Dodają, że może tego dokonać jedynie prezydent miasta, ale tylko jeśli udowodni się komuś znęcanie nad zwierzętami
Również policja twierdzi, że nie miała informacji o tym, że psy wałęsają się codziennie po restauracji - Wtedy zareagowalibyśmy inaczej. Zapewne zjawilibyśmy się w lokalu z sanepidem - mówi Katarzyna Cisło z Komendy Wojewódzkiej Policji.
- Nakazalibyśmy usunięcie psów. Jeśli kobieta by się nie zastosowała, sprawa skończyłaby się w sądzie
Właścicielka "Arlecchino" w sądzie jednak już była. W czerwcu zapadł wyrok o wyprowadzanie psów bez kagańca i smyczy. Dostała 150zł grzywny. Po dochodzeniu straży miejskiej prawdopodobnie znów będzie musiała zjawić się w sądzie.
Teraz kobieta ma też większe problemy. Po poniedziałkowym wypadku może zostać oskarżona o spowodowanie poważnego uszczerbku na zdrowiu. To czyn zagrożony karą więzienia do 10 lat.
- Jeszcze nie przesłuchaliśmy właścicielki psów. Na razie pracują biegli weterynarii i chirurgii - mówi Bogusława Marcinkowska, rzeczniczka krakowskiej prokuratury. - Zależnie od zakresu poniesionych przez dziecko ran, oszpecenia i konieczności wykonania dalszych zabiegów, ustalimy kwalifikację zarzutów - dodaje. Prokuratura przesłuchuje też świadków: klientów i personel restauracji.
Amstaff rozszarpał dziecku pół czoła, uszkodził policzek i nos. Dziewczynce założono 90 szwów. Już wstaje i chodzi, ale jest słaba i cała obolała. Niechętnie je. - Boli mnie buzia - skarży się nam. Dostaje antybiotyki. Czeka ją długa rehabilitacja.