
Marysia Starosta „Ślubu nie będzie”, Universal, 2018
Chociaż Marysia Starosta zadebiutowała dziesięć lat temu, po pierwszej płycie usunęła się w cień swego muzycznego i życiowego partnera – rapera Sokoła – realizując z nim kolejne projekty. Związek jednak się rozpadł, dlatego teraz wokalistka powraca z solowym wydawnictwem. Jak można się spodziewać większość piosenek to gorzkie refleksje nad nieudaną relacją. Ta złość wypływająca z tekstów znajduje swoje odzwierciedlenie w muzyce, która choć trzymana w ryzach nowoczesnego popu, ma zaskakująco szorstkie brzmienie. Podobnie jest z pełnym bólu i gniewu wokalem piosenkarki. W efekcie otrzymujemy jedną z najbardziej oryginalnych płyt na polskiej scenie pop w tym roku.

Patrick The Pan „Trzy.Zero”, Kayax, 2018
Tak naprawdę nazywa się Piotr Madej i pochodzi z Krakowa. Wielu z nas usłyszało o nim, kiedy nagrał „Niedopowieści” z Dawidem Podsiadło. Tymczasem on miał już w swoim dorobku dwa albumy. Teraz dochodzi do tego ten trzeci – nagrany na trzydzieste urodziny. To ważny fakt, bo „Trzy.Zero” stanowi swego rodzaju rozliczenie autora ze swoją młodością. Stąd dosyć gorzkie teksty – za każdym razem sprawnie napisane, autentyczne i poruszające. Towarzyszą im głównie nostalgiczne dźwięki, bo tak się składa, że krakowskiemu songwriterowi najlepiej wychodzą ballady. Nic dziwnego, że takich utworów na krążku jest najwięcej.

Mannei „Love On Your Own”, Universal, 2018
Jakoś tak się złożyło u nas, że małżonki znanych piłkarzy lubią śpiewać. Pod koniec zeszłego roku dostaliśmy więc nową płytę Mariny, a teraz otrzymujemy debiutancki album Sary Boruc pod jej panieńskim nazwiskiem – Mannei. Co ciekawe – obie dziewczyny nagrały naprawdę dobry materiał. Mannei postawiła na zmysłowe R&B o elektronicznym brzmieniu. To była dobra decyzja: dzięki temu jej piosenki brzmią nowocześnie i światowo. Wokalnie i kompozycyjnie nie zawsze wszystko jest tu na najwyższym poziomie, ale trudno też znaleźć na tej płycie poważniejsze błędy. To dobry początek – i za młodą wokalistkę trzeba trzymać kciuki.

Frontside „Zmartwychwstanie”, Mystic, 2018
Pochodzący z Sosnowca zespół na swoich dwóch ostatnich płytach eksperymentował z lżejszymi brzmieniami i wielu jego dotychczasowych fanów uznało zwrot w stronę hard rocka za „zdradę”. Nipeotrzebnie – bo oto okazuje się, że Frontside wraca do swej dawnej muzyki. „Zmarywychstanie” to typowy dla cześniejszcyh dokonań grupy metalcore. Melodie zniknęły z refrenów, a zamiast tego mamy rozdzierające krzyki i totalną nawałnicę gitarowo-pekusyjną. Trochę słychać tu wpływy Killswitch Engine, trochę odwołania do Machine Head, trudno jednak mieć Polakom za złe, że czerpią z najlepszych wzorców. Jeśli ktoś potrzebuje wyrzucić z siebie gniew i złość – ta płyta może być dla niego katharsis.