Zbyt wielka to sprawa i zbyt wiele złych zjawisk, jak na jedną odpowiedź! Zwłaszcza że wieki całe nad tym pracowały, a my daliśmy się tym wiekom podejść. I rzeczywiście reagujemy nieraz tak,
że sami siebie powinniśmy się bać.
Ale to idzie z góry, od polityki, zwłaszcza wtedy, gdy lubimy pouczać, nie mając podstaw. Ustawiczna krytyka, złośliwość nienawistna, ciasne partyjniactwo - to przecież jest wynik tej samej narodowej mentalności co reszta zjawisk.
Ale czy nie krytykować w ogóle, gdy ewidentnie nasze doświadczenie podsuwa nam ściśle określone potrzeby? Odpowiednie reakcje powinna nam podyktować mądrość. Nie tylko polityczna. Ale ta, która wypływa z poczucia własnych wartości, z rozeznania historycznego, psychologicznego,
ze świadomej akceptacji, ale i z szacunku dla odmienności.
Odpowiednie reakcje powinna nam podyktować mądrość - ta, która wypływa z poczucia własnych wartości
Niestety, to jest nie tylko sprawa widoczna w polityce, ale także w stosunkach międzyludzkich,
a idealna jest do rozpoznania także w naszej sztuce. Chodzi więc o to, że u nas bardzo często myli się ekspresję z histerią. Teatr np. zawsze pracował nad tym, aby ukryć histerię. Konrad Swinarski, Jerzy Jarocki tępili ją. Wyczuwali w aktorach jakimś szóstym zmysłem skłonność do histerii.
Pamiętam, że i my z Jurkiem Trelą nad tym pracowaliśmy.
Tymczasem teraz patrzę na młode przedstawienia, młode filmy i widzę gołym okiem, że tu niestety, wciąż chodzi o tę nieszczęsną histerię. Ja wtedy muszę wyjść z sali, bo się tak wstydzę za tych młodych najczęściej ludzi. Ale ogólnie - preferujemy histerię, bo łatwiej wtedy ukryć niekompetencję.
To samo dzieje się, gdy obserwuję różne wystąpienia polityczne. Obecność histerii stała się niemal naturalna. Zwłaszcza wtedy, gdy zadufanie towarzyszy przykremu prowincjonalizmowi,
a wywyższanie się - wielkiemu kompleksowi niższości.
A wszystkie te pojęcia, to nie jest geografia, to jest mentalność. Ale my nie umiemy nawet operować ani naszym prowincjonalizmem, ani naszymi kompleksami. Nawet trudno się przemóc,
by czerpać ze swojego otoczenia.
To nieraz chodzi o drobiazgi, ale naturalność ich podjęcia, świadczy właśnie o akceptacji. Oto wspaniali, zawodowi muzycy z małego miasteczka w Czechach grają ludowe melodie ze swoich okolic. Gdzież u nas by ktoś się do tego posunął? Oto elementy stroju ludowego można odnaleźć
w eleganckich kostiumach lub garniturach w Bawarii i Bawarczycy je noszą. Już widzę, jak my coś podobnego moglibyśmy zaakceptować u nas!
Tymczasem nasza ogólna niepewność i kompleksy spowodowały, że najchętniej, z pełnym patosem popularyzuje się u nas wszelkie popłuczyny. Po wszystkim. Po obcych sztukach, po wymyślonej przy zakompleksionych biurkach "kulturze popularnej i nowoczesnej".
Po czyjejś obyczajowości, po tzw. współczesności, od której postanowiliśmy nie odstawać. Ten symboliczny już "Testosteron", lub te popłuczyny, czyli "Ladies", unaoczniły określony typ humoru, który się preferuje.
Chodzi o takie przekomarzanie się dowcipasami. To są całe sceny, gdzie bohaterowie przerzucają sobie jakieś sformułowania, nie zauważając, że jest to pikowanie w dół, aż np. do takiego stwierdzenia, jakie nagle się pojawia w "Ladies", że "życie przeszło jak z chuja strzelił". I co? I nic! Tylko takie przerzucanie powoduje, że nikt nie jest wrażliwy na inny typ filmu.
A tu ma np. powstać film o 1968 r. w Czechosłowacji, gdzie zawodowi scenarzyści też idą takimi dowcipasami. I tak czytam i myślę sobie, o już się boją, że nie trafią do widowni! I koło się zamyka.