Dobre owady nie miały szans
- Półmartwe pszczoły wysypywały się z uli jak zboże w młynie - relacjonował nam przed czterema laty Tadeusz Przybyłowicz, właściciel pasieki w Bieczu. - Chore i sparaliżowane były wyrzucane przez robotnice, bo takie reguły obowiązują w pszczelim świecie.
Oprysk wykonano dwa razy w czasie kwitnienia lip, gdy miliony pszczół były w locie. Bieckie władze przekonywały, że z wyprzedzeniem informowały o planowanych opryskach. Pszczelarze ripostowali, że owady to nie kury, które można zagonić do kurnika. Temperatura na zewnątrz sięgała 30 stopni. Zamknięcie uli byłoby równoznaczne z wyduszeniem całych pszczelich rodzin.
Poszkodowani bartnicy wysłali kilkadziesiąt martwych pszczół do laboratorium w Białymstoku. Tam ustalono, że do oprysku wykorzystano bardzo mocny środek zawierający m.in. bifentrynę. - Problem z tym złożonym związkiem chemicznym jest taki, że nie działa wybiórczo na komary, ale niszczy wszystkie owady - mówi prof. Adam Grochowalski z Wydziału Chemii Organicznej Politechniki Krakowskiej. - Nie ma większego oddziaływania na ludzi, ale potrafi zniszczyć drobne życie biologiczne, oddziałując także na organizmy wodne.
Bartnicy z powiatu gorlickiego do dziś odczuwają skutki fatalnego oprysku. Potwierdza to m.in. Kazimierz Madzula z Gładyszowa. Jego pasiekę dzieli od Biecza prawie 40 km, a mimo to produkuje mniej miodu.
- Taki oprysk potrafi zabić mszyce w promieniu nawet 150 kilometrów - mówi Madzula. - I tak się chyba stało, bo od trzech lat nie ma u nas tych owadów, potrzebnych do wytworzenia spadzi.
Gorlicki sąd nie miał wątpliwości, że za nagłą śmiercią dwóch milionów pszczół stoi Joanna S. i jej firma. - Nie dość, że wybrano niewłaściwy, bo zbyt silny preparat chemiczny, to na dodatek użyto go niezgodnie z instrukcją - mówi sędzia Bogdan Kijak, rzecznik Sądu Okręgowego w Nowym Sączu. Dawka była zbyt duża.
Wyrok jest nieprawomocny. Nie wiadomo, czy Joanna S. się od niego odwoła. W firmie ze Śląska obiecano nam, że właścicielka się z nami skontaktuje. Niestety nie zrobiła tego.
Poszkodowani pszczelarze zamierzają domagać się w postępowaniach cywilnych naprawienia przez śląską firmę szkód, jakie ponieśli. Niektórzy stracili po 30 rodzin pszczelich i wciąż odbudowują swoje pasieki. Straty liczą w setkach tysięcy złotych.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+