Czy krewni i znajomi wicepremiera Waldemara Pawlaka rzeczywiście obsiedli Ochotniczą Straż Pożarną, największą i najbogatszą z wiejskich organizacji w Polsce i pasożytują pod ochroną prezesa i jedynego
u nas generała ochotniczego pożarnictwa, jakim jest obecny wicepremier?
Czy skrót OSP - widoczny na remizie strażackiej, jaka zdobi każdą wioskę - rozszyfrowywać należy jak
w tytule? Nie wiem - i co więcej, nie mam dość wiedzy ani pewności, by wydawać wyroki, potępiać i wołać o bliskim już rozpadzie rządzącej koalicji, jak to czyni większość sławniejszych i pewnie mądrzejszych ode mnie publicystów. Nie odczuwam większego szacunku do PSL, które mam nie tyle za stronnictwo chłopskie, ile za partię wiejskich półpanków z korzeniami głęboko w PRL-u, sprytnie zakorzenioną właśnie w ochotniczej straży.
Jej prezes - kiedy przed ponad dziesięcioleciem był krótkotrwałym premierem rządu SLD i swojej partii - obdarzył straż prawem wyszynku, przez co remizy stały się najważniejszym miejscem wsi - i przez co żadna "Samoobrona" ani jakiekolwiek inne stronnictwo, które sobie ludowość przyczepi do nazwy, PSL-owi nie podskoczy. Za ten właśnie historyczny czyn słusznie należą mu się generalskie szlify, jakie przy każdej okazji z dumą obnosi.
Przez sprawę Pawlaka i jego przyjaciół przeziera twarz człowieka wiejskiego - ze wszystkim co w nim dobre i złe, albo po prostu słabe.
Ale hałaśliwe epitety - te wszystkie nepotyzmy, układy, a nawet konkubiny - zagłuszają to co najważniejsze i do rozważenia czego jeszcze nie dorośliśmy, nawet nie tylko w Polsce. Bo przez sprawę Pawlaka i jego przyjaciół przeziera twarz człowieka wiejskiego - ze wszystkim co z nim dobre i złe, albo po prostu słabe.
Wieś to z natury rzeczy miejsce rodzinne i sąsiedzkie. Tutaj wszyscy - jeśli nawet nie są spokrewnieni lub skumani - to się nawzajem znają i wiedzą co kto jest wart i jakie ciążą na nim wady. Tu wiadomo, kto jest Franek od Krajca i dlaczego jest lepszy niż Józek od Ziobra.
Wieś to miejsce twardej i ciężkiej pracy, a jeśli się z kimś pracuje, to trzeba wiedzieć, że nie ustanie,
a jak się napije, to dopiero po robocie. Ten stosunek do świata przechodzi z pokolenia na pokolenie
i poszedł za wiejskimi ludźmi w ich wędrówce do miasta, choć z natury rzeczy miasto jest anonimowe
i wiedza o człowieku rozpływa się w miejskiej bezosobowości.
Ale człowieka wiejskiego obciąża jeszcze jedno przekleństwo w niczym przezeń niezawinione: on wciąż uważa się za gorszego i jest przekonany, że słoma wyłazi mu z butów, choćby już dawno zagnieździł się w miejskich blokach. Cóż z tego, że człowiek wiejski bywa nieraz lepszy od miejskiego, kiedy czuje ból
i zranienie?
Bowiem człowiek wiejski wciąż się obawia, że ten miejski brat - rzekomo lepszy, a na pewno cwańszy
- głęboko nim pogardza i za oczyma zeń się wyśmiewa. Dlatego - nawet nie zaatakowany, ale ledwie posądzony - broni się na oślep, nie stać go na merytoryczny dystans i zabójczą ironię. Gdy Kargul wyzwie go na rozprawę do płota, od razu sięga po kłonicę, tak jak prezes Pawlak teraz.
To nie jest spór między miastem a wsią. Na wsi mieszka dziś zdecydowana mniejszość narodu, a z rolnictwa żyje już tylko znikoma warstwa. To jest spór między mentalnością wiejską szeroko rozprzestrzenioną też w miastach, które mają oczywiste wsiowe korzenie, a równie nieliczną jak dzisiejsze chłopstwo warstewką mieszczańską, zapatrzoną w Europę, a może w USA, ale podobnie zakłamaną co tradycyjna wieś, tylko w inną stronę.
Obowiązująca poprawność polityczna naszych czasów powiada, że nie liczą się żadne znajomości ani nieformalna wiedza o człowieku, tylko procedury. Idiotyzmem na tym zakłamaniu wyrosłym jest projekt prawa, które ma uniemożliwić członkom rodzin polityków piastowanie jakichkolwiek funkcji publicznych lub pracę w spółkach skarbu państwa. Masz tatusia w Sejmie, to wyjedź do Irlandii albo ukryj się
w prywatnym biznesie.
Nie jest prawdą, że tak właśnie jest za granicą. Biznes Chin, Indii czy Japonii, które podbijają świat, jest oparty właśnie na sieci rodzinnych i szanowanych tam powiązań. W USA też o wiele łatwiej cokolwiek załatwić będąc znanym odpowiednim decydentom i zaprzyjaźnionym z kim trzeba. Oni też są równie jak my zakłamani w tej nowomodnej wierze w czystość procedur.