Wreszcie zjawił się patrol. Policjanci tłumaczyli się, że na cały Kraków do kolizji i stłuczek wysyłane są tylko dwa radiowozy. - Słyszeliśmy, jak przez radio przyjmują kolejne wezwania. Mówili, że będą
za trzy, cztery godziny - opowiada Lipiński.
Zarzuty odpiera Krzysztof Burdak, naczelnik małopolskiej drogówki. Zapewnia, że jest pięć grup wypadkowych specjalizujących się w obsłudze zdarzeń drogowych. Działają w systemie 12-godzinnym.
- Jeżeli pięć wozów nie wystarcza, to inni policjanci z drogówki włączają się do pracy - mówi naczelnik.
- A przyczyną długiego czasu oczekiwania jest natłok niepotrzebnych zgłoszeń. Policja drogowa jest niemal całkowicie sparaliżowana przez niepotrzebne wezwania. W większości przypadków rola policji sprowadza się do likwidowania szkód. Nie należy to do naszych obowiązków - irytuje się naczelnik.
Kierowcy odpowiadają, że są sytuacje nawet przy, na pierwszy rzut oka, niegroźnych i mniej znaczących kolizjach przy których obecność policji jest konieczna. - Złamałem felgę na dziurze w ulicy - mówi Piotr Skarbek, kierowca. - Czekałem trzy godziny na policję. Bez ich protokołu nie miałbym szans starać się o zwrot pieniędzy za poniesione straty - dodaje.
Firmy ubezpieczeniowe zachęcają swoich klientów, aby to właśnie do nich dzwonili uczestnicy kolizji.
- Mamy niezależnych rzeczoznawców, którzy robią pełną dokumentację na miejscu wypadku - zapewnia Damian Ziąber z Link 4.
Jeżeli sprawca wypadku nie przyznaje się do winy, to i tak rozstrzyga to później sąd grodzki. Dla sądu nie ma różnicy czy dokumentację sporządziła policja czy rzeczoznawca.