Powodów podawano wiele, ale najważniejszym z nich była – nierównowaga. Nagle, w bardzo krótkim czasie, trzeba było zorganizować setki inwestycji, znaleźć sprzęt, ludzi, specjalistów, materiały itp. A mówimy tu o branży, w której wszystko przelicza się na tony i hektary. Czemu o tym wspominam?
Bo grozi nam powtórka z tej „rozrywki”. Sektora budowlano-montażowy bije dziś kolejne rekordy wielkości produkcji i jej wartości. A jednocześnie rentowność firm budowlanych pada, za przeproszeniem, na pysk. Rosną zatory płatnicze, lawinowo przybywa przedsiębiorstw nie płacących należności. Dotyczy to już tysięcy, zwłaszcza mniejszych, podmiotów.
Branża jednogłośnie wskazuje winnego: państwo, które jest w Polsce głównym inwestorem na drogach, torach, mostach, wiaduktach, dworcach itp. I słabo reaguje na objawy załamania. Nie wystarczy przygotowywana przez resort Jadwigi Emilewicz ustawa o zatorach (choć wydaje się pilnie potrzebna). Trzeba usiąść i po męsku (lub babsku) pogadać o zmianie podejścia do wielkich inwestycji. W przeciwnym razie grozi nam efekt domina – w całej gospodarce.