https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rewolucja w sklepikach szkolnych doprowadzi do ich upadku?

Wsp. (eve, gaja, marg, mmro, poni, tm)
Katarzyna Gajdosz
Dzieci w szkołach nie kupią już m.in. słodyczy, chipsów, drożdżówek, coli i białego pieczywa. Sklepikarze i nauczyciele niezadowoleni: dzieci będą ganiać na przerwach do sklepów za rogiem. Właściciele sklepików przewidują ich szybki upadek, półki świecą pustkami, a dzieci przynoszą do szkół chipsy i cukierki ze sobą. Od wtorku, według rozporządzenia Ministra Zdrowia, w szkołach można sprzedawać tylko zdrową żywność. Bywa jednak różnie - wynika z naszych wypraw do małopolskich szkół.

Nieatrakcyjne te "frykasy"

Ministerstwo stworzyło listę produktów dozwolonych. Dzieciaki w szkołach mogą kupić praktycznie tylko owoce, warzywa, nabiał i kanapki z pełnoziarnistego pieczywa. Do tego naturalne soki, wodę mineralną, herbatę.

Dyrektorzy szkół "sklepikową rewolucję" krytykują. - Powiem wprost: to jakiś bubel prawny - stwierdza Mariusz Horowski, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 7 w Nowym Sączu. - Weźmy kanapki. Może w nich być tylko wędlina, która ma mniej niż 10 proc. tłuszczu. A ciężko znaleźć taką, która ma mniej niż 15 proc. 

Dyr. Horowski dodaje, że w jego szkole jest kilkanaścioro dzieni, które chorują na cukrzycę. - Jeśli ich poziom cukru nagle spada, pierwszym ratunkiem jest szklanka coli i batonik - mówi. - Oczywiście, poradziłem sobie z tym w inny sposób: oddałem te produkty do gabinetu pielęgniarskiego. Ale pokazuje to absurd tego przepisu - mówi Horowski.  Na "nie" jest też Mirosław Spera, dyrektor Gimnazjum nr 1 w Zakopanem. - Wątpię, by znalazło się dużo dzieci, które takie zdrowe "frykasy" lubią - mówi. 

A dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 2 na zakopiańskich Skibówkach Irena Gach, wskazuje: - Tuż obok szkoły mamy sklepy, gdzie żelki, chipsy i cola są. Dzieci kupują w nich "prowiant" i przynoszą go do szkoły. Nie możemy go zabrać - mówi. 

Dyrektor Horowski: - Opowiem sytuację z dzisiejszego ranka: mama jednego dziecka przyniosła do szkoły cukierki, a uczeń je rozdzielał. Proszę spojrzeć, w jakiej sytuacji stawia nas to rozporządzenie: mamy mówić, że słodycze są złe, a rodzice mogą nimi częstować. To podważanie naszego autorytetu.

Ciężko by było bez chipsów

Uczniowie w rozmowie z naszymi reporterami potwierdzają obawy pedagogów. - Wychodzę ze szkoły i kupuję w pobliskim sklepie to, na co tylko mam ochotę - wyznaje Justyna Jankowska, uczennica VIII LO w Krakowie. 

- Ja z domu oprócz kanapek biorę do szkoły cukierki lub chipsy - opowiada Mateusz Stachoń, uczeń trzeciej klasy SP nr 2 w Zakopanem. - Koledzy też tak robią, a później, na przerwach, dzielimy się słodyczami. Lubię chipsy i bez nich ciężko by mi było wytrzymać w szkole cały dzień - wzdycha. 
- Jak nie kupię w szkole, to kupię w drodze do domu - stwierdza krótko Tomek, uczeń SP nr 10 w Olkuszu. 

Nowe przepisy? Mamy czas

Niezadowoleni są oczywiście sklepikarze. - Najbardziej dziwi, że nie mogę sprzedawać drożdżówek. Przecież one nie są szkodliwe - uważa Teresa Jacher, prowadząca sklepik w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 5 w Tarnowie. - A to drożdżówki napędzały utarg. Przez pierwsze dwa dni września zarobiłam kilkadziesiąt złotych. Jak tak dalej pójdzie, to zamknę sklep, bo z tego zarobku po prostu nie opłacę kosztów - martwi się. 

Podobne obawy ma Roman Podstawski, właściciel sześciu sklepików w sądeckich szkołach. - Po pierwszych dniach boję się, że będę musiał zamknąć niektóre sklepiki - mówi. Podstawski już zresztą miał kontrolę z sądeckiego magistratu, bo jeden z rodziców zrobił zdjęcie, jak sprzedawczyni podaje uczniowi zakazany towar. - Okazuje się, że nawet paluszki muszę wycofać i batoniki, które w nazwie mają słowo "kinder" - dziwi się. 

Zresztą w trakcie naszych rozmów ze sklepikarzami okazało się, że mało z nich wie, co dokładnie jest na liście. Wojciech Duch, który prowadzi stołówkę w Szkole Podstawowej nr 2 w Nowym Sączu, przyznaje wprost: nawet nie zapoznałem się z przepisami. 

Pewnie nie zapoznała się też Teresa Jacher z Tarnowa, bo chwali się, że "nie ma w sklepie niczego niezgodnego z nowymi przepisami". I zaraz wylicza: zamiast cukierków są chrupki kukurydziane, a zamiast snickersów - batoniki z ziaren. 

Tyle że ani chrupki, ani batoniki z ziaren nie znajdują się na minsterialnej liście "towarów dozwolonych". W Zespole Szkół w Libiążu usłyszeliśmy natomiast od właścicieli, że mają trzy miesiące na dostosowanie się do przepisów. Zapytaliśmy w resorcie zdrowia: żadnego okresu przejściowego nie ma. Choć urzędnicy przyznają, że na początku roku szkolnego handlarze mogą liczyć na większą pobłażliwość. 

Problem leży gdzieś indziej

Katarzyna Cięciak, wiceprezydent Krakowa ds. edukacji, na razie nie planuje kontroli. - Musimy dać tym ludziom czas. Inna sprawa, że przepis może i jest krokiem w dobrą stronę, ale prawdziwym wyzwaniem jest zmiana świadomości. Najlepiej, żeby dziecko dobre nawyki żywnościowe wynosiło z domu - mówi.  Dyrektor Horowski z SP nr 7 w Sączu: - Ktoś próbuje centralnie rozwiązać problem, który leży gdzieś indziej: w domach. 
 

 

Źródło: Gazeta Krakowska

Komentarze 11

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

r
rossinek
ta ustawa moze sie sprawdzic w podstawówkach ale w szkołach średnich? NIE

Uczniowie ida na przerwie zapalic i przy okazji odwiedzają pobliski sklep lub bar.

16-20 letni nie mogą kupic batona a mogą 'tabletke po"
R
Rodzic
A ja podpisuję się pod tymi przepisami. Kto chce to i tak kupi słodycze czy chipsy w sklepie. Pewnie i tak było taniej. Ja jednak jestem przeciwny ułatwianiu dostępu dzieciom do niezdrowej żywności. Napcha się taki niewiadomo czego w szkole, a potem w domu już jeść nie chce. A że starcą klepikarze. No trudno, zdrowie ważniejsze nię pełne kieszenie pań i panów sklepikarzy.

Tekst typu "a co zrobić jak cukrzykowi spadnie poziom cukru". Panie dyrektorze, a co Pan zrobi jak ten cukrzyk naje się batoników? I jedno i drugie nie może być argumentem w tej dyskusji.

 
M
Maciora
Dlaczego mam płacić za jakieś automaty, z których moje dziecko nie korzysta, bo nie zjada"syfnego" jedzenia?
K
KRK
Pewnie, że powinni. Pytanie tylko, ile rodzin będzie stać na danie pieniędzy na bądź co bądź droższe produkty. Czas pokaże. Ja mam akurat kontakt z osobą prowadzącą sklepik w mojej dawnej szkole, więc wiem jak to wygląda zza drugiej strony lady większość takich sklepików padnie.

A jeśli chodzi o walkę o dobre nawyki - to nie sukces zlikwidować chipsy w szkole. Sukces tak wychować dzieci, by ich same nie kupowały. Bo możliwość zakupu czy w szkole czy obok niej będą miały zawsze.

Nie neguję kierunku zmian bo jest właściwy. Neguję sposób, bo jest bez sensu, nie przyniesie korzyści a tylko problemy.
R
Rodzic z Krakowa
Ponadto właściciele sklepików szkolnych powinni wykazać się inwencją i postarać o ciekawy asortyment, a nie ubolewać nad utratą zysków.
R
Rodzic z Krakowa
Nie zgodzę się z Twoją opinią KRK. 

Rentowność sklepików szkolnych a zdrowie naszych dzieci?

Jeśli rodzice nie mają nic przeciwko śmieciowemu jedzeniu to ich prywatna sprawa. Dzieci zapewne nie zostaną pozbawione słodkich napojów, batoników, itd., mogą je dostać w domu czy dokupić po drodze.

Jednak jest wielu rodziców, którzy stoją po stronie świadomego wybierania produktów.  Szkoła również powinna kształtować zdrowe nawyki a nie czerpać zyski kosztem zdrowia.
k
k.w.
Uważam, że pogadanki, spotkania z dietetykami, wskazanie dziecią co powinny a czego nie powinny jeść dałoby lepszy skutek niż "kretyńskie ograniczenia sprzedaży".
M
Maciora
Dlaczego mam płacić za jakieś automaty, z których moje dziecko nie korzysta, bo nie zjada"syfnego" jedzenia?
R
Rodzic z Krakowa
Mnie i moim dzieciakom nie przeszkadza taka zmina. Uważam, że to bardzo dobry początek zmian w nawykach.  Nigdy nie zgadzałam się z dostępem do śmieciowego jedzenia w szkole.  Dyrecja "mojej" szkoły podstawowej nie brała postulatów rodziców na poważnie, ważniejszy był zysk szkoły np. na automatach z napojami. 
s
sgb
Zgadzam się z @KRK że jest to ustawa napisana pod biznes vendingowy. W Białymstoku od roku był testowany system z automatami i kartami prepaid, które rodzice będą systematycznie zasilać. Teraz robi się miejsce dla tego typu urządzeń za pomocą ustawy.
K
KRK
"Ktoś próbuje centralnie rozwiązać problem, który leży gdzieś indziej: w domach."

Ktoś próbuje poprzez lobbing zrobić miejsce dla swojego biznesu - na przykład automatów z żywnością zgodną z listą. Tylko cała ta akcja jest tak ewidentną porażką, że i temu, kto wymyślił sobie ustawowe doprowadzenie sklepików do stanu nierentowności, nie wróżę powodzenia. Zakładam, że automatowy biznes będzie nastawiony na zdzierstwo, więc uczniowie będą wybierać tańszą opcję (jak w artykule - zakupy w sklepikach nieopodal szkół).

Swoją drogą, musimy być naprawdę wysoko rozwiniętym społeczeństwem bez większych problemów, skoro ustawodawcy zajmują sie przepychaniem takich absurdów. Jeszcze w fazie projektowej można było przeczytać setki komentarzy od internautów, opisujących proroczo jak będzie wyglądał efekt tego bubla ustawowego. Urzędnikom jakoś brakło wyobraźni, żeby to przewidzieć, czy lobbing był tak bezczelnie nieodparty..?
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska