O co cała afera? O passus z wywiadu księdza dla gazety "Uważam Rze". "Są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych".
Niektóre środowiska (m.in. rodzice, którzy mają dzieci dzięki in vitro), poczuły się dotknięte. Wytknęły księdzu, że bruzda, o której mówił, znajduje się na dłoni, nie na twarzy i towarzyszy zespołowi Downa, nie poczęciu in vitro. Sam ksiądz zaś tłumaczył, że jego zdanie wyrwano z kontekstu.
- Mówiłem o tym, że u dzieci poczętych tą metodą istnieje większe ryzyko wad genetycznych - zastrzegał. Dodał, że chodziło mu o informowanie rodziców o ryzyku, jakie się wiąże z in vitro. - Jeśli jest powód poczuć się urażonym przez dyskusję na temat wad genetycznych, to przepraszam - powiedział.
Na Uniwersytecie Jagiellońskim sprawa wywołała spore poruszenie. Studenci, którzy mają zajęcia z ks. Longchamps, trochę go żałują. - Niefortunnie się stało. To wspaniały wykładowca, inspirujący, błyskotliwy - mówi Andrzej, student II roku prawa na UJ.
Sprawy nie chce natomiast komentować nikt z przedstawicieli uczelni. - Rektor nie dostał jeszcze żadnego z pism dotyczących księdza. Póki się z nimi nie zapozna, nie będziemy udzielać komentarzy - ucina rzeczniczka prasowa UJ Katarzyna Pilitowska. Zapytaliśmy ją, czy niezależnie od wniosku palikotowców rektor rozmawiał z księdzem o tym wywiadzie. - To wewnętrzna sprawa uczelni - kwituje pani rzecznik.
Koledzy wykładowcy przyznają, że ten wywiad nie był "wypadkiem przy pracy", ale raczej wyżem dość konserwatywnej postawy księdza profesora. Nikt jednak nie chciał komentować sprawy pod nazwiskiem. - Nie wiem, skąd taka wiedza dotycząca in vitro. Z tego, co czytałem, wynika, że genetycy wyśmiali te teorie - mówi jeden z nich, prosząc o anonimowość. Dodaje, że 43-letni ks. Longchamps, jeden z najmłodszych uczonych z tytułem profesora na uczelni, jest bardzo cenionym pracownikiem i kolegą. - Nie sądzą jednak, by całe to zamieszanie zaszkodziło uczelni. Jest tu wielu uczonych o bardzo różnych poglądach i nic złego się nie dzieje - ocenia pracownik UJ.
Co może orzec komisja etyki? - Zbadamy sprawę. Jeśli będzie w niej coś niepokojącego, możemy się zwrócić do władz uczelni - mówi prof. Zoll.
Ks. prof. Franciszek Longchamps
Kieruje zakładem prawa rzymskiego na Wydziale Prawa i Administracji UJ od 2007 roku. Przyszedł tam z Uniwersytetu Warszawskiego. Rok temu uzyskał tytuł profesora. Zasiada w zespole ds. bioetycznych przy Episkopacie. Karierę zaczynał w stolicy - od prestiżowego Liceum im. Sobieskiego przez staż na Wydziale Prawa i Administracji UW po tytuł profesorski na tej uczelni. Wykładał m.in. wolność słowa w prawie amerykańskim i prawo wyznaniowe krajów anglosaskich. Był też wikarym w dwóch parafiach (m.in. u św. Anny w Warszawie). Zna pięć języków - włoski i angielski, francuski, łacinę i rosyjski.
Rodzina zasłużona dla Polski
Roman Longchamps de Berier był hugenotem i uciekł z Francji do Polski podczas prześladowań innowierców w XVII w. Uzyskał szlachectwo i przeszedł na katolicyzm. Jego syn Franciszek był kapitanem gwardii królewskiej w czasach saskich. Członkowie tej rodziny brali udział w powstaniu listopadowym i styczniowym, walczyli też w Legionach Dąbrowskiego. Było w niej wielu prawników i lekarzy. Andrzej Longchamps został w XIX w. sędzią Najwyższego Trybunału Administracyjnego w Warszawie, zaś jego stryjeczny brat Bogusław Karol (1884-1947) - znanym lwowskim adwokatem. Roman Józef był profesorem na Uniwersytecie Lwowskim i został rozstrzelany wraz z 40 osobami w 1941 r.
Word Press Foto 2012 - Najlepsze zdjęcie prasowe 2012 r. [GALERIA]
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+