- Trzeci rok z rzędu mamy pod górkę - mówi Tadeusz Jarek, sadownik z Zagorzyna. W 2014 r. nad gminą Łącko przeszło gradobicie, niszcząc sporą część plonów. Rok temu sadownicy borykali się z suszą. W tym mówią o zmowie cenowej przetwórców, która powoduje, że owoców nawet nie opłaca się zbierać z drzew. - Do tego wszystkiego mocno odczuwamy skutki embarga rosyjskiego. Jesteśmy o włos od bankructwa, a przecież sady to wszystko, co mamy - żali się pan Tadeusz.
Jest sadownikiem z dziada pradziada i nie wyobraża sobie, że mógłby zajmować się czymś innym. Plony z dziesięciu hektarów z jabłoniami do tej pory pozwalały na godne życie jego pięcioosobowej rodzinie. Ma żonę i trzy córki. Teraz, jak twierdzi, już tak różowo nie jest. - Na podstawowe rzeczy na szczęście jeszcze wystarcza. Nie będę robił z siebie biedaka. Ale o fanaberiach, takich jak wakacje na razie możemy zapomnieć - mówi sadownik. - Na to nawet przy takim gospodarstwie nie ma czasu - dodaje jego żona Elżbieta.
Jarkowie obawiają się, że przez niskie ceny owoców w skupach będzie trzeba się zapożyczać. Sadownik musiał oddać ubiegłoroczne zbiory, które przechowywał, za cenę 25 gr za kilogram. - Sześćdziesiąt ton owoców konsumpcyjnych poszło jako jabłka przemysłowe. Więcej, bo około 30 groszy za kilogram, kosztowało mnie ich przechowanie przez te kilka miesięcy - ubolewa Tadeusz Jarek.
Wylicza dalej, że 100 tys. zł kosztuje go roczne utrzymanie sadu. W ubiegłym roku, otrzymując 80 gr w skupie za jabłko, otarł się o granicę opłacalności.

Zmowa cenowa?
W tym roku sądeccy sadownicy już liczą straty. - Ceny za wiśnie czy czarną porzeczkę były tak niskie, że wielu wolało pozostawić owoce na krzewach i drzewach - mówi Krzysztof Kurzeja, sadownik i przewodniczący Solidarności Rolników Indywidualnych w Łącku.
Przetwórcy skupowali czarną porzeczkę po 80 gr za kilogram. Połowę z tego sadownik musi zapłacić za sam jej zbiór. - A doliczyć trzeba do tego koszty pielęgnacji, oprysków. Żeby w ogóle opłaciło się uprawiać te owoce, ich sprzedaż powinna być na poziomie co najmniej dwóch złotych - uważa Kurzeja.
Podobnie sprawa wygląda z wiśniami. Choć zapowiadano, że ich sprzedaż będzie na poziomie nawet dwóch złotych. Najwyższą cenę, za jaką można ją było sprzedać w skupie to złotówka. I to na samym początku zbiorów, później cena spadła do 60 gr. - To wygląda na zmowę cenową - mówi Kurzeja. - Skupujący doskonale wiedzą, że owoce miękkie zaraz po zerwaniu trzeba szybko sprzedać. Ich nie da się przechowywać jak jabłka - wyjaśnia Kurzeja.
Jego zdaniem przed takimi działaniami przetwórców może ustrzec sadowników jedynie kontraktowanie cen przed zbiorami albo ustanowienie ceny minimalnej owoców.- Kontraktacja powinna być jednak ustawowo zapisana, żeby żadna ze stron nie mogła się wycofać z wcześniej ustalonych kwot. A jeśli to zrobi, zapłaci karę - mówi sadownik, zaznaczając, że kary obowiązywałyby zarówno osoby skupujące owoce, jak i producentów. Żeby było sprawiedliwie.
Fundusz czy podatek?
Sadownicy trzech gmin: Łącka, Podegrodzia i Łososiny Dolnej swoje postulaty i oczekiwania przedstawili na środowym spotkaniu z sądeckimi parlamentarzystami w Urzędzie Gminy w Łącku. Poseł Jan Duda przyznał, że jego zdaniem ceny owoców miękkich skłaniają do podejrzeń o zmowie cenowej. W tej sprawie złożył już zawiadomienie do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. - To trudno udowodnić, ale trzeba się tym zająć - podkreśla Duda.
Popiera pomysł kontraktacji. - Ale cena minimalna i wolny rynek? - kiwa przecząco głową poseł.
Podczas spotkania przedstawił sadownikom projekt rządowej ustawy o ochronie dochodów rolniczych. - Chcemy stworzyć fundusze odszkodowawcze. Sadownik wpłacałby dwie dziesiąte procenta ze sprzedaży owoców. Ale w razie odnotowania spadków dochodów poniżej trzydziestu procent w wyniku zawirowań na rynku, z funduszu wypłacana byłaby mu ta różnica - wyjaśnia Duda.
Sadownicy nie zareagowali na ten pomysł entuzjastycznie. - To tak naprawdę kolejny podatek, jaki chce się na nas nałożyć - komentuje Andrzej Rusnak z Czerńca.
***
Jan Golonka, prezes Sądeckiej Grupy Producentów Owoców i Warzyw „Owoc Łącki”, były starosta nowosądecki:
Gdy stałem po drugiej stronie, też miałem poczucie zmów cenowych. Ale to nie my, a rynek europejski i światowy decyduje o cenach owoców. Obawiam się, że podejmowane działania mogą zaszkodzić sadownikom jeszcze bardziej. Rząd nie powinien na przykład dopłacać do nowych nasadzeń. W Polsce mamy nadprodukcję owoców. Nie jesteśmy w stanie tego przejeść. Spożycie jabłek w ciągu dziesięciu lat na jednego Polaka spadło z 24 do 14 kilogramów rocznie. Powinniśmy zadbać o zmianę proporcji produkcji. Teraz na 4,5 mln ton jabłek w Polsce, tylko 2,2 mln to owoce konsumpcyjne, które można eksportować. Reszta to przemysłowe.
Źródło: Gazeta Krakowska