- „Ojciec Papczyński ocalił córki Migaczów”. Taką informację z ust do ust przekazywali sobie podegrodzianie 55 lat temu - opowiada Anna Cabaj, jedna z cudownie ocalonych wówczas dziewczynek. Dziś ma 58 lat. Jej siostra Maria Matiaszek 61. Obie przyznają, że tamto wydarzenie miało ogromny wpływ na ich życie. - Choć pewne rzeczy uświadamiamy sobie zbyt późno, to jestem przekonana, że urodzony w Podegrodziu błogosławiony stale otacza nas swoją opieką - stwierdza pani Maria.
Konie stratowały dzieci
Była wiosna 1961 r. Dom państwa Heleny i Józefa Migaczów z Podegrodzia odwiedził ksiądz Antoni Łoś ze Zgromadzenia Księży Marianów. Zwrócił się z prośbą do pana Józefa o uporządkowanie pomnika ojca Stanisława Papczyńskiego, założyciela Zakonu Księży Marianów. Pomnik z 1934 roku znajdował się naprzeciwko domu Migaczów, a pan Józef był ogrodnikiem, potrafił zadbać o otoczenie.
- Mąż z innymi wiernymi posiali trawę, założyli rabaty kwiatowe i posadzili przy pomniku płaczącą wierzbę - opowiada Helena Migacz, która zaraz po zakończonych pracach, poinformowała w liście księdza o ich wykonaniu. Otrzymała odpowiedź, że za biorących udział w pracach marianie odprawią mszę świętą w połowie września w kościele Wieczerzy Pańskiej w Górze Kalwarii przy sarkofagu ojca Papczyńskiego.
- I właśnie w tym dniu moje córki zostały cudownie ocalone - wspomina 86-letnia Helena Migacz. Dziś jest już ostatnim żyjącym świadkiem zdarzenia. Nie licząc córek.
Wysłała sześcioletnią Marię i trzyletnią Anię po chleb do kiosku spożywczego, który znajdował się w pobliżu pomnika. Wtedy nie jeździły prawie żadne auta przez wieś, więc nie bała się puszczać dziewczynek samych przez ulicę. Na wszelki wypadek jednak wyszła przed dom, żeby mieć je cały czas na oku.
- Córeczki wracały już ze sklepu, a ja zaczęłam rozmawiać z przechodzącą w pobliżu ich ciocią. Nagle ona krzyknęła: „Rany Boskie. Stójcie dzieci!” Odwróciłam się i widzę, jak konie tratują moje córeczki. Skamieniałam - opowiada. Przyznaje, że w głowie kołatała się jej tylko jedna myśl: „Moje dzieci już nie żyją”. Ale pobiegła je ratować. Usłyszała głośny płacz córek, które leżały na plecach dokładnie pomiędzy kołami wozu. Trzymały się za ręce.
- A Marysia w drugiej ręce miała chleb. Nie upuściła go - wspomina ze łzami pani Helena. Nie mogła uwierzyć, gdy całe i zdrowe dzieci udało jej się wyciągnąć spod furmanki pełnej ostrewek. - Zaprowadziłam do domu, rozebrałam, żeby sprawdzić, czy na pewno nic im nie jest - opowiada Helena Migacz, z zawodu pielęgniarka. Dziewczynki nie miały na sobie ani draśnięcia, ani żadnego siniaka. - Nie mam wątpliwości, komu córki zawdzięczają życie - mówi pani Helena.
Kochany nasz sąsiedzie
Dziś razem z nimi cieszy się, że o. Stanisław Papczyński zostanie wkrótce kanonizowany.
- Już się pakuję do Rzymu - uśmiecha się pani Anna. Nie wyobraża sobie, żeby zabrakło jej podczas uroczystości 5 czerwca w Watykanie.
- Wiem, że wśród tłumów niewiele zobaczę, ale muszę tam być, bo mamy za co dziękować ojcu Papczyńskiemu - mówi Anna Cabaj.
Jej siostra będzie tego dnia świętować ze swoją mamą w Podegrodziu, w miejscu, gdzie rodzina doznała niezwykłych łask. - Bo to cudowne miejsce. Wiele zdarzeń, jakie później tu się zdarzyły, nam to jeszcze mocniej uświadomiło - przyznają obie siostry.
Opowiadają między innymi o pożarze, który wybuchł w ich gospodarstwie. Ogień unosił się wysoko. Wszyscy sąsiedzi bali się, że zajmą się inne budynki.
- Tymczasem płomienie zatrzymał y się na budynku domu przed figurką Matki Boskiej Niepokalanej, której kult mocno wyznawał ojciec Papczyński. Nic praktycznie nie spłonęło - wspominają.
W modlitwie do ojca Papczyńskiego zwracają się „Kochany Nasz Sąsiedzie”. Mówią, że nigdy nie odmówił pomocy, gdy tylko go o to poprosiły. - A proszę wierzyć, życie nas nie oszczędza.