Skoki narciarskie. Podsumowanie sezonu 2021-22. Bierzmy przykład ze Słowenii
Bez mistrzów będzie bieda...
Jeśli Stoch, Żyła, Kubacki zakończa kariery - a patrząc im w metryki, trzeba się z tym liczyć - skoki w Polsce pewnie stracą status „sportu narodowego”. Wprawdzie od ponad 20 lat zainteresowanie jest ogromne, ale nie ma co ukrywać, że idzie ono w parze z wielkimi sukcesami najpierw Adama Małysza, później wspomnianej trójki.
Teraz w Polsce nie widać zawodnika, która miałby przejąć mistrzowską pałeczkę. Mógł nim być Andrzej Stękała (16. w klasyfikacji PŚ rok temu), ale on o minionym sezonie powinien jak najszybciej zapomnieć. Wygrana w Letniej Grand Prix w Wiśle namaściła Jakuba Wolnego, lecz on potem nie przebił się poza pucharową przeciętność, a na IO się nie dostał (oddać mu trzeba, że dobry bardzo wynik, 11. miejsce, uzyskał w MŚ w lotach).
Jest jeszcze oczywiście Paweł Wąsek, który przebojem wdarł się do pierwszej kadry i wywalczył przepustkę na igrzyska. To dla niego był pierwszy pełny sezon w PŚ, okrzepł w elicie, był mocnym punktem drużyny, zbierał doświadczenie, ale wielkimi wyniki - nawet pojedynczymi - nie może się pochwalić. Trudno oczekiwać, by nagle został liderem kadry.
Co gorsza, także w młodym gronie nie ma zawodników, którzy mogliby się pokazać szerszej publiczności. Na przełomie lata i zimy ostro w górę poszły akcje Jana Habdasa, który podczas przygotowań i letnich MP prezentował obiecującą formę. Potem jednak rewelacji nie było. W PŚ nie zaistniał mocniej, w swej docelowej imprezie, MŚ juniorów w Zakopanem, zajął 13. miejsce. Dodajmy, że kolejny medal MŚ w tej kategorii wiekowej czekamy od 2014 r. To też obrazuje stan polskich skoków.