Byliśmy w tamtym roku z Andrzejem na ślubie jednej z naszych licznych bratanic - opowiada z uśmiechem Tadeusz Skowronek, syn Władysława, który przyjechał na zjazd rodzinny ze Śląska. - I to chyba wtedy już tak konkretnie zaczęliśmy rozmawiać o wielkim zlocie Skowronków w Kobylance.
Skowronkowie pojawili się w Kobylance wiele lat temu, gdzieś z początkiem dziewiętnastego wieku. Na wielki kobylański zlot zjechali się z różnych zakątków Polski potomkowie Franciszka i Bronisławy. Gospodarowali oni na kilku hektarach ziemi i mieli dziesięcioro dzieci. Rodziły się one od pierwszego roku XX wieku. Najstarszy - Michał brał udział w wojnie bolszewickiej, w dwa lata po powrocie do domu, w 1922 roku, zmarł. Miał zaledwie 22 lata. Potem rodzili się kolejno Maria, Stanisław, Helena, Anna, Władysław, Wiktoria, Józefa, Genowefa i Bolesław. Najmłodszy przyszedł na świat w 1925 roku. Jego potomek urodzony w lutym tego roku, Cezary, miał być najmłodszym uczestnikiem zlotu.
- Niestety, Czaruś się rozchorował - opowiada jego dumny dziadek Mariusz. - A od nas ze Świdnika do Kobylanki jest kawał drogi, nie chcieliśmy ryzykować.
Patrząc na rodzinne fotografie, Tadeusz i jego kuzynka Krystyna Ryznarska, córka Stanisława Skowronka i siostra głównego organizatora zlotu, Andrzeja przywołują wspomnienia z Kobylanki. Więcej ma ich ona. Po szkole i studiach osiadła w niedalekich Święcanach. On wyjechał na Śląsk, gdzie pracował w kopalniach. Kilka lat temu odszedł na emeryturę jako nadsztygar.
- Te fotografie to takie strzępki pamięci, jak wspólnie siadamy, to staramy się na ich podstawie odtworzyć tamten czas - mówi Krystyna. - Niestety, gdy byliśmy dziećmi, to nie było czasu, by rozmawiać z rodzicami o historii rodziny. My do szkół, a oni do pracy w polu. Dla dziadka i taty to była podstawa. Ciężka codzienna praca, by zapewnić byt rodzinie - dodaje z dumą.
- Świetnie pamiętam dziadka Franka - mówi, uśmiechając się Krystyna. - Ja to w zasadzie jestem wyjątkowa w naszej rodzinie, bo jako pierwsza urodziłam się w naszym rodzinnym domu, który dziadek wybudował w 1928 roku - kontynuuje swoją opowieść Krystyna.
By zdobyć fundusze na budowę domu, Franciszek wyjechał na kilka lat do Ameryki. Najprawdopodobniej pracował tam w kopalni. To, co zaoszczędził, przywiózł do Kobylanki. Część pieniędzy pożyczył od siostry, która na stałe mieszkała w USA.
- Dziadek nie chciał za bardzo opowiadać o swoich amerykańskich przeżyciach - mówi Krystyna. - Że był tam górnikiem, to się domyślaliśmy, bo czasem coś mówił o „minach”, w których pracował. Pewnie tak spolszczył sobie angielską nazwę kopalni.
Franciszek nie wspominał też, kiedy dokładnie wyprawił się za ocean.
- Jak się patrzy na daty urodzin jego dzieci to łatwo można się zorientować, kiedy był w USA - rozbawiony dopowiada Andrzej Skowronek. - Dzieci nie rodziły się od 1914 do 1919, więc jak już, to tylko, wtedy mógł tam być.
Senior rodu podzielił swoją ziemię pomiędzy wszystkie dzieci. Każdemu dostał się kawałek. W rodzinnym domu został tato Krystyny i Andrzeja, Stanisław.
- Tato właściwie od samego początku obrabiał większość ziemi po dziadku - stwierdza Krystyna. - Jego rodzeństwo w większości opuściło Kobylankę, a żadne z nich nie chciało, żeby ziemia leżała odłogiem albo, żeby poszła w obce ręce - dodaje.
Ojcowizna Skowronków nadal pozostanie w ich rękach. Następcą Andrzeja na rodzinnej ziemi są jego trzej synowie. Może po nich przejmie ją wnuk Franciszek.
- Dostał on imię po pradziadku, więc jest naturalnym następcą - dopowiada dumny dziadek Andrzej.
Jego poprzednik po przekazaniu dzieciom ziemi do końca życia wspierał tych, którzy zostali w Kobylance.
- Gdy dziadek był w podeszłym wieku, nadal ciągle czymś się zajmował - opowiada Krystyna. - Do dziś mam przed oczyma jego ręce splatające z wielką wprawą brzozowe miotły.
Wyroby Franciszka cieszyły się wielkim wzięcie. Były chyba w każdym gospodarstwie w Kobylance.
- Sprzedawał je po pięć złotych - opowiada Krystyna. - Za jedną można było kupić bochenek lepszego chleba, a za dwie - niecały kilogram cukru - kończy Krystyna.