Kiedy reprezentacyjny ster przejmował Jerzy Brzęczek pojawiły się głosy, że do drużyny wpadło wreszcie świeże powietrze i bardziej partnerskie zasady. Że piłkarze byli już przyduszeni klasztorną regułą poprzednika i jego graniczącą z obsesją dbałością o detale, od odżywiania po taktykę. Nawałka wiedział jednak coś, co reszta musi sobie dopiero uzmysłowić: w przypadku polskiej kadry innej drogi nie ma. Dyscyplina albo śmierć. Zwłaszcza na boisku.
Mecze z Portugalią i Włochami odsłoniły szokujące różnice w wyszkoleniu technicznym między nami a krajami piłkarsko wysoko rozwiniętymi. Niby o nich wiedzieliśmy, ale przez kilka lat pracy Nawałki pudrowała je mordercza konsekwencja. W futbolu wiedza, w którą stronę i kiedy biegać jest kluczowa. My nie mamy magików od improwizacji, więc musimy mieć schematy. Nawałka doskonale potrafił to wyegzekwować, przynajmniej zanim rozpoczął się mundial w Rosji.
Przed Brzęczkiem trudny moment. Już przekonał się, że polscy piłkarze do nowych rozwiązań adaptują się bardzo wolno, a stare muszą do znudzenia ćwiczyć, bo wypadną im z głowy. Jak w szkole: to może być wina nauczyciela, ale może być też uczniów, którzy mają istotne braki w podstawach. Nasi zawodnicy, w klubach również, chętnie opowiadają, że jakiś system gry się nie sprawdza – swoją drogą ciekawe, czy Robert Lewandowski w Bayernie też ma tyle do powiedzenia na ten temat – gorzej z refleksją, dlaczego sami tak niechętnie reagują na zmiany i tak opornie je przyswajają.
Warto jednak pamiętać: ustawienia same nie grają. Zresztą, czy ktoś jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, w jakim ustawieniu grali w niedzielę Włosi? Takiej wymienności pozycji polscy piłkarze nie widzieli nawet w „50 twarzach Greya”. A my na boisku leżeliśmy jak ta - za przeproszeniem – kłoda. Kłoda, która nawet nie potrafiła rzucić się rywalowi pod nogi.