- Na miejscu natychmiast zjawili się policjanci, służby ratunkowe oraz pirotechnicy - mówi Małgorzata Jurecka, rzecznik oświęcimskiej policji.
Ze względów bezpieczeństwa ewakuowano wszystkich klientów oraz pracowników marketu i zabezpieczono teren parkingu. To właśnie między samochodami mężczyzna pozostawił podejrzany pakunek.
- Najedliśmy się strachu jak nigdy w życiu - mówi pracownica Castoramy. - Często słyszy się, że podkładanie bomby to sprawka jakiegoś żartownisia, jednak kiedy samemu znajdzie się w takiej sytuacji, wcale nie jest do śmiechu. Pirotechnicy sprawdzili zawartość reklamówki, w której znaleźli jedynie kurtkę i inne rzeczy osobiste. - Na szczęście żadnej bomby nie było i nikomu nic się nie stało - kwituje Jurecka.
Mężczyzna, który odpowiada za całe zamieszanie, nie uniknie jednak odpowiedzialności. 51-letni mieszkaniec Oświęcimia został zatrzymany i noc spędził w komendzie.
- W chwili zatrzymania jego stan wskazywał, że jest pod wpływem alkoholu - podkreśla rzeczniczka oświęcimskiej policji. Późniejsze badania potwierdziły przypuszczenia policjantów. W organizmie mężczyzny stwierdzono 2,39 promila alkoholu. Poniedziałkowa akcja z udziałem policji, grupy pirotechnicznej i strażaków trwała blisko godzinę. Jej kosztami zostanie prawdopodobnie obciążony sprawca. A może to być kwota sięgająca nawet kilkunastu tysięcy złotych.
To nie pierwszy taki przypadek w Oświęcimiu w tym roku. Z końcem stycznia nieznany sprawca poinformował policję o podłożeniu bomby w budynku Sądu Rejonowego w Oświęcimiu. Ewakuowano 75 osób. Pirotechnicy, których nie ma w oświęcimskiej komendzie, za każdym razem na miejsce musieli przyjechać z Krakowa.
- Przeszkolone psy policyjne przez pięć godzin szukały bomby w siedzibie sądu - informuje Małgorzata Jurecka.
Alarm został odwołany dopiero po południu, kiedy budynek został dokładnie sprawdzony. Nie znaleziono żadnych ładunków wybuchowych. Policja nadal poszukuje osoby odpowiedzialnej za tamten fałszywy alarm bombowy.
Mieszkańcy Oświęcimia twierdzą, że takie żarty powinny być surowo karane.
- Dwa fałszywe alarmy bombowe w tak krótkim czasie to może być zachęta dla innych do podobnych głupich żartów - uważa Janusz Kawka z Oświęcimia. Według niego może to kiedyś doprowadzić do sytuacji, że w momencie realnego zagrożenia ludzie nie podejdą do sprawy poważnie i zdarzy się tragedia.
Za fałszywe zgłoszenie o podłożeniu ładunku wybuchowego grozi kara do ośmiu lat pozbawienia wolności. Sąd może również zobowiązać sprawcę do zapłacenia za akcję służb ratunkowych. Koszta takiej akcji sięgają nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych. Policja najczęściej znajduje sprawcę w ciągu kilku godzin od fałszywego zgłoszenia.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+