W 1987 r. amerykański przedsiębiorca budowalny Donald Trump przyjechał do Związku Radzieckiego. Czego w komunistycznym kraju szukał ten młody człowiek? Oto Trump prowadził rozmowy z Państwowym Komitetem ds. Turystyki Zagranicznej ZSRR w sprawie budowy luksusowego hotelu w centrum Moskwy. Biznesmen szukał po prostu możliwości zarobienia, cóż z tego, że za żelazną kurtyną, w stolicy kraju, który prezydent Reagan nazwał „imperium zła”. Bussines is bussines.
Kontakt operacyjny
Wizyta Trumpa nie zakończyła się sukcesem, luksusowy hotel w Moskwie nie powstał. Miała ona jednak pewne konsekwencje w życiu Donalda Trumpa. Pojawiły się bowiem podejrzenia, że podczas tego pobytu w ZSRR Amerykanin został zwerbowany przez KGB. Jak do tego doszło? – Trump był wtedy playboyem, którego interesowały dwie rzeczy: pieniądze i dziewczyny. W Moskwie i Leningradzie być może korzystał z usług prostytutek (chociaż był z żoną), a te jak wiadomo były na usługach KGB. Prawdopodobnie więc radzieckie służby zdobyły wtedy haka na Trumpa – mówi Jurij Felsztinski, rosyjski historyk mieszkający w USA, autor książek demaskujących politykę Putina, w tym wydanej właśnie „Na smyczy Kremla. Donald Trump, Dmitrij Rybołowlew i oferta stulecia”.
Skąd pewność, że tak się stało? Stuprocentowych dowodów nie ma, ale są poważne poszlaki na to wskazujące. Trump już od lat 70. był w orbicie zainteresowania komunistycznych służb specjalnych. Najpierw - gdy ożenił się z imigrantką z Czechosłowacji Ivaną Zelníčkovą - uwagę zwróciła na niego czechosłowacka służba bezpieczeństwa StB. Cytowany przez Jurija Felsztinskiego były generał KGB Oleg Kaługin podkreśla, że dwie żony Trumpa – Ivana i Melania – wywodziły się z agencji modelek i były Słowiankami. A agencje takie były pod opieką tajnych służb.
Drugi raz radziecki wywiad zwrócił na niego uwagę w 1980 r. Trump otworzył wtedy swój pierwszy duży hotel - Grand Hyatt w Nowym Jorku. Kupił do niego 200 telewizorów od niejakiego Siemiona Kislina, radzieckiego emigranta i współwłaściciela nowojorskiej firmy elektronicznej. Forma była pod kontrolą KGB, Kislin pracował jako agent i wytypował Trumpa jako wartościowy kontakt operacyjny na przyszłość. Podczas wspomnianej wizyty w ZSRR w 1987 r. Trump był podejmowany przez radzieckich urzędników, pod których podszywali się funkcjonariusze KGB. Rozpoznali oni szybko narcystyczny charakter biznesmena i w odpowiedni sposób z nim rozmawiali. Schlebiali mu, twierdząc że jest wyjątkowy, powinien się zająć polityką i zmieniać świat.
Przyniosło to skutek. Po powrocie do USA Trump rozpoczął rozmowy w partii republikańskiej na temat swojego ewentualnego kandydowania na urząd prezydenta. We wrześniu 1987 r. zamieścił całokolumnową reklamę-artykuł w ważnych amerykańskich gazetach: „New York Times”, „Washington Post” i „Boston Globe”, w którym m.in. wyraził sceptycyzm co do udziału USA w NATO. Jego zdaniem Ameryka powinna przestać płacić za obronę krajów, które mogą same się bronić… Wszystko to wywołało radość w moskiewskiej siedzibie KGB.
Duże pieniądze
W latach 90. Trump nadal był zainteresowany interesami w Moskwie. Prowadził rozmowy na temat odbudowy hoteli Moskwa i Rossija, a wartość tych projektów szacowano wówczas na 300 mln dolarów. Biznesmen rozważał też budowę wieżowca w stolicy Rosji. Z obu projektów nic nie wyszło, ale za to w 2007 r. Trump pojechał do Moskwy na targi dla milionerów Moscow Millionaire Fair. Poznał tam przedsiębiorcę działającego w branży nieruchomości Siergieja Milliana. Millian w 2006 r. założył w Atlancie Rosyjsko-Amerykańską Izbę Handlową zajmującą się rozwijaniem kontaktów gospodarczych między oboma krajami oraz lobbowaniem na rzecz Rosji w USA. Teraz został przewodnikiem Trumpa po rosyjskim rynku nieruchomości.
Innymi biznesowymi partnerami miliardera byli jeden z najbogatszych ludzi w Rosji Szałwa Czigirinski (524 na liście najbogatszych przedsiębiorców świata), deweloper Michaił Babel oraz pośredniczka w handlu nieruchomościami Jelena Baronowa. Kontakty te sprawiły, że wśród klienteli nabywającej mieszkania w wieżowcach Trumpa w USA znalazło się wielu Rosjan. „Według jednego z brokerów w pięciu wieżowcach, które [Trump] zbudował w Miami, Rosjanie stanowili 50 proc. mieszkańców” – czytamy u Felsztińskiego. Kupowali oni apartamenty w budynkach miliardera, a sprzedający nie pytali o pochodzenie ich pieniędzy.
W 2008 r., podczas kryzysu na rynku nieruchomości, Trump sprzedał miliarderowi Dmitrijowi Rybołowlewowi swoją posiadłość w Palm Beach za 95 mln dol. Rybołowlew był jednym z najbogatszych ludzi w Rosji. Do majątku doszedł biorąc udział w gangsterskiej prywatyzacji rosyjskich przedsiębiorstw państwowych w latach 90. w mieście Perm. Przejął wtedy podejrzanymi metodami szereg firm z branży chemicznej, na których dorobił się milionów i miliardów. Szemraną karierę Rybołowlewa Jurij Felsztinski opisał dokładnie w swojej książce. Zakupienie posiadłości Trumpa było jedną z największych transakcji nieruchomościowych w tamtym czasie.
- W taki sposób z Rosji do Trumpa i jego przedsiębiorstw płynęły przez lata duże pieniądze, liczone w setkach milionów dolarów. Trudno nie nazwać tego inwestycją w tego człowieka – mówi rosyjski historyk.
Wspieranie Trumpa
Jeszcze większe wsparcie z Moskwy Trump uzyskał, gdy w 2015 ogłosił, że będzie ubiegał się o nominację Partii Republikańskiej w wyborach prezydenckich w następnym roku. Jak wykazały późniejsze śledztwa, do popierania kandydatury biznesmena energicznie przystąpiła Rosja. Robiła to oczywiście zakulisowo, korzystając ze swoich internetowych grup hakerskich Cozy Bear, Fancy Bear oraz działającej oficjalnie w Petersburgu Agencji Badań Internetowych, założonej przez ówczesnego bliskiego współpracownika Putina, Jewgienija Prigożyna.
Rosjanie rozwinęli akcję na niespotykaną dotąd skalę. Opracowano specjalne przekazy dla amerykańskich wyborców mające wspierać kandydaturę Trumpa i atakować jego kontrkandydatkę Hillary Clinton. Powielano kampanijny przekaz sztabu Trumpa: on uczyni Amerykę znów wielką, zadba o interes Amerykanów, zatrzyma napływ imigrantów, uzdrowi gospodarkę, odsunie od władzy złe elity.
Działano na trzech kierunkach. Zwolennikom prawicy podsuwano w internecie tematy dla nich istotne: imigrację, dżihad, zdradę establishmentu, nienawiść do liberałów oraz do czarnych (w tym do urzędującego prezydenta Baracka Obamy). Czterystu pracujących w Agencji trolli zamieszczało w internecie (na blogach, forach dyskusyjnych, na Fecebooku, Instagramie i Twitterze) wpisy podgrzewające atmosferę, chwalące Trumpa i uderzające w Clinton.
Dla zwolenników lewicy przygotowano inny przekaz. Wspierano mianowicie marginalną kandydatkę Partii Zielonych Jill Stein, która była jednoznacznie prorosyjska. Dość powiedzieć, że swoją kandydaturę w wyborach ogłosiła w osławionej propagandowej stacji Moskwy Russia Today. O rządzie Ukrainy mówiła, że to „skrajni nacjonaliści i naziści”. Napędzanie zwolenników Stein odbierało wyborców Clinton, co w ostatecznym rozrachunku mogło mieć znaczenie (Stein zdobyła 1,4 mln głosów).
Trzecim kierunkiem działania było tzw. czarny front, czyli przekaz skierowany do czarnoskórych mieszkańców USA. Przekonywano ich, by głosowali na Stein lub, by zbojkotowali wybory. Kolportowano hasła: „Nie głosuj na Hillary Clinton”, „Nasze głosy nic nie znaczą”, wykorzystywano ruch Black Lives Matter. Agencja Badań Internetowych dotarła do co najmniej 126 mln Amerykanów na Facebooku, 20 mln na Instagramie i 1,4 mln na Twitterze. Jej tweety były powtarzane przez Trumpa, jego synów i najbliższych współpracowników.
Pułkownik Trump?
W lutym 2016 r. rosyjskie służby wywiadowcze skierowały wszystkie swoje wysiłki na kampanię prezydencką w USA. Hakerzy włamali się na komputery Komitetu Krajowego Demokratów i wykradli stamtąd tysiące dokumentów, które następnie upublicznili. 3 czerwca 2016 r. dwoje Rosjan, których Trump poznał w Moskwie na konkursie Miss Universe, skontaktowało się z jego synem Donaldem juniorem i powiedziało mu, że rosyjski rząd chce przekazać kompromitujące informacje na temat Clinton, „Jeśli to prawda, będę zachwycony, zwłaszcza przed jesienią” – odparł Trump młodszy.
I rzeczywiście. W sieci zaczęły się masowo pojawiać dokumenty i maile ze sztabu demokratów, w tym prywatne maile Hillary, a także dokumenty o finansach jej i męża. Wszyscy ekscytowali się nimi, nikt natomiast nie zwrócił uwagi, że za wyciekiem stała Moskwa. Efekt był taki: 8 listopada 2016 r. Trump pokonał Clinton w wyborach.
- To chyba nie przypadek, że jako prezydent Trump nigdy nie powiedział złego słowa o Putnie. Przeciwnie: zawsze wyrażał się o nim z uznaniem. Realizował też politykę korzystną dla Rosji: osłabiał więzi z Europą, krytykował NATO, lekceważył Ukrainę, sprzeciwiał się sankcjom na Rosję – zauważa Jurij Felsztinski.
Czy wobec tego Trump jest rosyjskim agentem? – Nie trzeba być zarejestrowanym współpracownikiem, żeby być agentem wpływu. Dla rosyjskich służb specjalnych, ktoś, kto dostarcza informacji i działa na korzyść Kremla, jest traktowany jak agent. A wszak na Kremlu Trumpa żartobliwie – choć może wcale nie żartobliwie - nazywają go pułkownik Danił Fiodoriowicz Trump… Oby 5 listopada okazało się, że to wszystko nie ma znaczenia, a moja książka przestała być aktualna - dodaje historyk.
