Tam miał Rus zasieki…
Szykujący się do natarcia żołnierze tego oczywiście nie wiedzieli. Niektórzy siedzieli spokojnie paląc fajkę, inni wspominali swoje żony i dzieci, jeszcze inni modlili się po cichu, wsłuchani w grzmot strzelających od szóstej rano dział.
„Jak już była 6-ta godzina i zaczęły działa swe paszcze otwierać, to aż ziemia drżała, a od pocisków, które blisko ponad nas na Moskali leciały, to aż było gorąco – zapisze po latach Karol Omyła, góral z Ujsół koło Żywca i żołnierz wadowickiego 56. pułku piechoty. Zaraz dodaje: „Kiedy już przychodziła 10-ta godzina, to tak gęsto szły nasze granaty, że najlepszy rachmistrz nie potrafiłby tak prędko liczyć”.
Armaty grzmiały na całej linii – wszędzie tam, gdzie tego dnia miały atakować austro-węgierskie i niemieckie dywizje. Grzmiał w uszy żołnierzy Trommelfeuer, huraganowy ogień rozbrzmiewający ze zgromadzonych liczniej niż kiedykolwiek wcześniej na galicyjskim froncie dział, przez cztery godziny kruszących zidentyfikowane wcześniej pozycje carskich żołnierzy.
„Kiedy już przyszła 10-ta, każdy zrobił na sobie krzyż i wyszli ze swych kryjówek, i dalej naprzód. Góra, na którą my szturmowali, nazywała się Pustki. Tam miał Rus zasieki druciane i i drzewiane i miny, ale teraz już nie ma nic, wolna droga. Nasza artyleryja biła teraz na rezerwę, a my tu z pierwszą się uganiali, bo tu prawie z pierwszej nic było, lada gdzie kawałek ciała z płaszczem albo buty z nogami” – zapisze Omyła.
Obok wadowiczan do natarcia ruszył śląsko-morawski 100. pp z Cieszyna. Do boju prowadzi go płk Franciszek Latinik, przyszły generał Wojska Polskiego (na czele armii w 1920 r. będzie bronił Warszawy przed bolszewikami); jego „stowy” pułk – tak nazywają go polscy żołnierze – składa się z Polaków, Czechów i Niemców. W drugim rzucie idą do natarcia kolejne pułki 12. Dywizji Piechoty: 20. nowosądecki, 57. tarnowski i morawski 3. pp z Kromieryża (dominują w nim Czesi), za nimi idzie do przodu wspierająca natarcie artyleria.
Od Pustek po Wołyń
Szturm zakończył się sukcesem – jeszcze 2 maja dowódca 12. DP gen. Paul Kestřanek zamelduje, że jego pułki w ciągu godziny zajęły wzgórze Pustki, uważane za jeden z kluczowych punktów wrogiej obrony na północ od Gorlic, a kolejne oddziały ruszyły odśrodkowo, wspierać sąsiadów: Węgrów atakujących wzgórze Wiatrówki i Niemców, wykrwawiających się w ataku na las kamieniecki i wzgórza nad Mszanką. Naprzód ruszają oddziały zwiadowcze które rozpoznają teren i w ciągu następnych godzin sprowadzą kilkuset jeńców.
Atak na wzgórze Pustki to tylko wycinek wielkiej operacji, słynny ze względu na udział zdominowanych przez Polaków galicyjskich regimentów. Cała operacja obejmowała jednak znacznie szerszy obszar, rozciągający się od Beskidu Niskiego, przez doliny Sękówki, okolice Gorlic, po doliny Białej i Dunajca. Główną rolę w przełamaniu frontu miała odegrać niemiecka 11. Armia generała Augusta von Mackensena (w jej skład wszedł austro-węgierski VI Korpus, do którego należała szturmująca Pustki 12. DP). Udział żołnierzy niemieckich jest najczęściej eksponowany. To oni zajmowali same Gorlice, rejon Staszkówki (tu atakował elitarny korpus gwardii pruskiej) oraz wzniesienia nad doliną Sękówki (szturmował je m.in. poznański 58. pułk piechoty).
„Polski wątek” operacji gorlicko-tarnowskiej ma też swoją kontrowersję: istotną rolę w planowaniu działań artylerii w szturmie Pustek przypisywał sobie, w spisanych w międzywojniu wspomnieniach, gen. Tadeusz Rozwadowski. W istocie w kluczowym okresie pozostawał przy dowództwie dywizji jako oficer nadliczbowy, bez stanowiska (prawdopodobnie dlatego, że jako artylerzysta nie chciał objąć dowodzenia brygadą piechoty). W rzeczywistości taką rolę odegrał kilka miesięcy wcześniej, gdy sprawnie dowodził niezwykle dużym zgrupowaniem artylerii w mniej znanej bitwie pod Gorlicami w marcu 1915 r.
Gorlice i Tarnów
Na szerokim froncie atakowały także jednostki austro-węgierskie, które – sumując wszystkie zaangażowane siły – nieco przewyższały liczebnie oddziały niemieckie. 4. Armia atakowała od okolic Gromnika aż nad dolny Dunajec. Uważane za elitę habsburskiej armii pułki tyrolskie, dolno- i górnoaustriackie zajęły m.in. wytrwale bronione przez carskich piechurów szczyty Głowy Cukru i Wału na Pogórzu Rożnowskim. Z kolei grzbiet Magury Małastowskiej w Beskidzie Niskim atakował c. k. X Korpus, mający w swym składzie m.in. regimenty rzeszowski i jarosławski, ale też bośniacko-hercegowiński.
„Przed nami i w kierunku wschodnim niebo barwi się na czerwono. Płoną domy i miejscowości. Nieprzyjaciel się wycofuje” – zapisał pod datą 6 maja 1915 r. adiutant 1. pułku tyrolskich strzelców cesarskich, kpt. Karl Raschin von Raschinfels. Pisał zapewne z ulgą: jego regiment wraz z dywizją utknął tego dnia w uporczywych, bezskutecznych atakach. Ale sąsiedzi odnieśli sukces: jednostki rosyjskiej 3. Armii – część z nich rozbita – cofały się na całym froncie. Wojska Państw Centralnych przełamały obronę i parły na wschód, pchając przed sobą przeciwnika. Do końca czerwca odbito (galicyjska prasa pisała wówczas: wyzwolono) utracony w poprzednim roku teren, odwojowano Przemyśl i Lwów. Na tym strategiczne konsekwencje operacji się nie zakończyły: w kolejnych miesiącach ofensywa Niemiec i Austro-Węgier odrzuciła wojska carskie o setki kilometrów na wschód, zajmując przy tym tereny dzisiejszej Polski i docierając na dzisiejszą zachodnią Ukrainę. Wielka Wojna miała już nigdy nie powrócić w te okolice, z których rankiem drugiego maja ruszali do natarcia wadowiccy i cieszyńscy piechurzy. Niewiele bitew tak bardzo wpłynęło na kształt frontów tej wojny, jak zwycięstwo sił niemieckich i austro-węgierskich pod Gorlicami i Tarnowem.
Śmiercią połączeni
Nawet po 110 latach wędrując po górach Beskidu Niskiego często można natrafić na wijące się w pobliżu szlaku pozostałości rowów strzeleckich, żołnierskich stanowisk czy lejów po ostrzale artylerii. Najbardziej znaną jest jednak inna pamiątka operacji gorlicko-tarnowskiej i innych walk z 1914 i 1915. To pomnik zwycięstwa – i zarazem wyraz szacunku dla poległych żołnierzy. Zachowała się większość spośród czterystu zachodniogalicyjskich cmentarzy wojennych, powstałych jeszcze podczas wojny. Niemałym nakładem sił i środków armii, angażującej obok robotników (w tym jeńców) także artystów malarzy i uzdolnionych projektantów, powstał zespół nekropolii, na których obok siebie spoczywają żołnierze różnych armii i narodowości. Chowani z szacunkiem i – w miarę możliwości – w imiennych grobach (większość carskich żołnierzy spoczywa bezimiennie, gdyż jej żołnierze nie posiadali znaków tożsamości), pod symbolami religii, jaką za życia wyznawali. Wśród tych największych jest ten, zlokalizowany Łużnej: zaprojektowany przez Jana Szczepkowskiego cmentarz mieści groby 912 żołnierzy armii austro-węgierskiej, 65 niemieckiej i 227 rosyjskich. Wśród tych pierwszych niemal połowę stanowią Polacy – żołnierze galicyjskich pułków piechoty. Pozostali to w większości atakujący pobliskie Wiatrówki Węgrzy. Nekropolię wieńczy drewniana kaplica projektu Dušana Jurkoviča, odbudowana w 2014 r. Zresztą wiele zachodniogalicyjskich cmentarzy wojennych w ostatnich latach odrestaurowano.
Elementem tych cmentarzy były często krótkie wiersze, pisane przez austriackiego oficera, kpt. Hansa Hauptmanna. Na pomniku w jednej z kwater w Łużnej napisano:
„W życiu rozdzieleni – śmiercią połączeni,
Nikt nie zna ich imienia, przyjaciele i wrogowie.
Kim byli, co znaczyli, zgasło, minęło,
Jedno pozostało pewne: ich wierność!”
