Dziś jest na rencie, ma chore serce, cierpi na nadciśnienie. Dziękuje Bogu za każdy dzień życia, bo lekarze mówią wprost: umrzeć może w każdej chwili.
Członkowie wojewódzkiej komisji ds. zdarzeń medycznych zdecydowali, że w przypadku Elżbiety Michalskiej doszło do tzw. zdarzenia medycznego - czyli że pacjent poniósł szkodę w trakcie leczenia szpitalnego. To dopiero trzecie korzystne dla pacjenta orzeczenie z ok. 60 wydanych przez komisję (działa od stycznia 2012 r.). Decyzję o zdarzeniu medycznym w sprawie Michalskiej komisja podjęła na pierwszym posiedzeniu. Dowiedzieliśmy się, że do członków nie dotarło wyjaśnienie dyrekcji USD - choć na jego złożenie szpital miał 30 dni.
W e-mailu przesłanym do redakcji "Gazety Krakowskiej" rzeczniczka szpitala Magdalena Oberc twierdzi, że decyzja komisji zapadła "bez merytorycznego rozpoznania okoliczności faktycznych sprawy". Równocześnie prawniczka z Prokocimia poinformowała rodzinę, że szpital będzie się odwoływał od tego orzeczenia.
Jeżeli odwołanie okaże się nieskuteczne, pacjentka będzie mieć szansę na odszkodowanie. - Nie chodzi nam o pieniądze - mówi Marian Michalski, mąż 48-letniej Elżbiety. - Zależy nam na tym, żeby dyrekcja szpitala, Narodowy Fundusz Zdrowia i Ministerstwo Zdrowia wyciągnęły stosowne wnioski z naszego nieszczęścia i nie dopuściły do takich sytuacji w przyszłości. Żeby nikt już tak nie cierpiał jak nasza rodzina - dodaje.
Michalscy myśleli, że Pana Boga za nogi złapali, gdy ich 16-letni syn Michał w marcu ub.r. trafił do Centrum Oparzeń w Prokocimiu. Kiedyś to był najlepszy ośrodek leczenia oparzeń w Europie, który zakładał prof. Jacek Puchała. Chłopiec był w ciężkim stanie, miał oparzenia III stopnia (80 proc. powierzchni ciała). W domu Michalskich wybuchł piec węglowy, Michał w tym momencie był w domowej kotłowni. 100 litrów wrzącej wody wylało się wprost na niego, kawałek pieca zmiażdżył mu nogę. Lekarze z USD postanowili ratować nastolatka: najpierw mu amputowano zmiażdżoną nogę, potem w oparzeniówce przeszczepiono Michałowi skórę na plecach.
- Liczył się tylko syn. Cieszyłam się, że mogłam mu pomóc - płacze Elżbieta.
Lekarze z Prokocimia nie kryli, że tak ciężkiego przypadku już dawno nie mieli. Byli ostrożni w prognozach, ale walczyli o Michała i jednocześnie opowiadali mediom szczegółowo o ratowaniu wyjątkowo trudnego pacjenta.
Michalski: - W szpitalu zwrócono się do nas z prośbą o rozmowę z dziennikarzami. Nie widziałem w tym nic złego, przecież lekarze nam pomagali.
Potem kampania medialna się skończyła. Michalscy mówią, że wtedy o nich zapomniano. Mają o to ogromny żal. - Lekarze, którzy jeszcze kilka dni wcześniej byli dostępni, potem nie mieli dla nas czasu albo bagatelizowali problem. Żeby porozmawiać o stanie żony, musiałem stać dwie godziny w kolejce w poradni chirurgicznej! Ona się gorzej czuła, ale nikt tym za bardzo się nie przejmował - skarży się pan Marian.
- Pewnego dnia aż do wieczora nikt się u mnie nie pojawił. Nie dostałam posiłków. Nawet wody nie miałam. Mogłabym tu umrzeć i nikt nawet by o tym nie wiedział - wspomina pani Elżbieta. Nogi wciąż miała spuchnięte, rany się nie goiły, nie była w stanie się podnieść z łóżka. W takim stanie wypisano ją do domu.
- Nie dostaliśmy żadnych zaleceń, jak dbać o te rany i opatrunki. Powiedziano nam, że należy zdjąć je w wannie. To z kolei nam później wybili z głowy lekarze z Częstochowy. Ostrzegali przed zakażeniem - mówi pan Marian.
Gdy Michalscy dojechali do Częstochowy, Elżbieta trafiła prosto na OIOM. Diagnoza: zator płucny, zagrożenie życia. Dwa tygodnie walczyła ze śmiercią. - Lekarze nie mieli pojęcia, jak zdejmować opatrunki, które wrosły się w skórę, jak dbać o rany. W Prokocimiu znów nie mogłem się doprosić o pomoc, konsultację. Interweniowałem u rzeczniczki prasowej USD, bo już nie wiedziałem, do których drzwi pukać - opowiada pan Marian.
Tymczasem Michała, który został w Prokocimiu, niestety, nie udało się uratować. Zmarł, gdy jego mama walczyła o życie 100 km dalej. Sama sobie zdejmowała opatrunki, by zdążyć na pogrzeb syna. - Nitka po nitce wyciągałam te bandaże ze skóry. Krew się lała, wyłam i zdejmowałam kolejne warstwy - nie kryje łez. Była silną zdrową kobietą, pracowała w hutnictwie, urodziła troje dzieci. Dziś ledwo chodzi i oddycha, wymaga stałej opieki lekarskiej.
Zapytaliśmy rzeczniczkę szpitala w Prokocimiu m.in. o to, czy USD przyznaje się do zaniedbania i dlaczego Elżbietę Michalską wypisano do domu w tak złym stanie. Odpowiedź Magdaleny Oberc: "Pani redaktor najlepiej wie, jak wiele wysiłku cały personel włożył w ratowanie tego chłopca i pomoc rodzinie. Nie mamy sobie nic do zarzucenia zarówno w stosunku do tego pacjenta, jak i do jego matki. Oczywiście rodzice pogrążeni w głębokim żalu po stracie dziecka mają prawo do swojej oceny zdarzeń i wejścia na drogę prawną".
============11 (pp) Zdjęcie Autor(34497767)============
fot. andrzej banaś
============06 (pp) Zdjęcie Podpis(34497765)============
Elżbieta Michalska po przeszczepie skóry: Dlaczego mnie zaniedbano w prestiżowym szpitalu?
============25 (pp) Cytat 14 Bd(34498508)============
Michalscy: "Kampania medialna się skończyła i o nas zapomniano"