Powód do wdzięczności znajdzie się tak samo łatwo, jak powód do marudzenia. A my tak lubimy narzekać: na chude lata, czarną owcę w rodzinie, niedojne krowy, koło fortuny i kulę u nogi. Lubimy dzielić włos na czworo, martwić się o zeszłoroczny śnieg, dopatrywać się drugiego dna i szukać dziury w całym. Tak jojczyć sobie na wszelki wypadek.
Pamiętacie bajkę o ,,Rybaku i jego żonie”, którzy mieszkali razem w starej chatce blisko morza, a rybak chodził codziennie nad morze i łowił i łowił i łowił. Wdzięczność za chatkę, to radość z naszego ,,tu i teraz”.
Dziś moje serce wypełnia magia wdzięczności, która jest najprostszą przepustką do szczęścia. Festiwal wdzięczności składa się z prozaicznych elementów, sytuacji, słów, gestów: kawy z cynamonem, spotkania ze znajomymi, dobrej książki. Wdzięczność to styl życia. W tym tkwi sekret codziennej obfitości.
Współczesny świat bombarduje nas reklamami tego, czego potrzebujemy do szczęścia. Specjaliści od marketingu podsuwają nam sposoby, niczym wabiki, dzięki którym odkryjemy w sobie absurdalne potrzeby, których spełnienie będzie gwarancją dobrostanu. Najbardziej ze wszystkich negatywnych bohaterów bajek, nie chciałabym być żoną rybaka. I to nie dlatego, że nie lubię zapachu ryb, a od morza wolę góry, ale dlatego, że nie chciałabym nigdy mieć złotej rybki. Psychiatrzy zauważyli, że coraz częściej osoby, które mają teoretycznie wszystko, chorują na syndrom beznadziejności. Ten syndrom ,,żony rybaka” dopada wiele osób, które w ,,mieć” upatrują źródło szczęścia.
To co mam, rodzi wdzięczność. To, czego nie mam – marzenia.
