https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szajka kieszonkowców legendarnego złodzieja

Jerzy Reuter
Policjanci tarnowscy nie przypuszczali, że po ujęciu czternastoletniego złodziejaszka kieszonkowego Ferdynanda Białego, odkryją bardzo groźną szajkę złodziejską, grasującą od Lwowa po Kraków.

Owego dnia 1907 roku, cywilny agent policyjny dostrzegł elegancko wyglądającego młodzieńca, przytulającego się do pewnego włościanina, stojącego w kolejce po bilet na tarnowskim dworcu kolejowym. Młodzian, udając ścisk, zręcznie zarzucił swojej ofierze na oczy zwisającą na przedramieniu marynarkę, a drugą ręką opróżniał, nic niewidzącemu, kieszenie.

Po natychmiastowym zaaresztowaniu, policjant zaprowadził złodziejaszka na miejscowy posterunek i dokonał wnikliwego przesłuchania. Początkowo, ujęty na gorącym uczynku, zaprzeczał wszelkim zarzutom, ale wobec naocznego świadka skapitulował i udzielił obszernych wyjaśnień. Prawda okazała się tak szokująca, że natychmiast sprowadzono sędziego śledczego, by ten poprowadził dalsze czynności.

Ferdynand Biały był członkiem groźnej bandy, działającej pod kierownictwem lwowskiego prowodyra, znanego kieszonkowca Moryca Schajbego, byłego wykładowcy lwowskiej szkoły złodziejskiej, która kształciła rzezimieszków różnych profesji przestępczego świata.

Działali zawsze tam, gdzie był tłum. Na targach, dworcach, manifestacjach i w kościołach. Pracowali w dobranych parach i gdy jeden kradł, drugi stał z boku i robił sztuczne zamieszanie w celu odwrócenia uwagi ofiary.

Skradzione rzeczy złodziej dyskretnie przekazywał koledze, a ten oddalał się w umówione wcześniej miejsce. Według zeznań Ferdynanda takich dwójek złodziejskich było kilkaset. Łupy zawsze dzielili na trzy części, z których jedna była oddawana Morycowi Schajbemu, a resztę dzielili miedzy siebie. Pieniądze wędrowały potem przez specjalnych kurierów do Lwowa i tam zasilały kieszeń herszta.

Mieli swoich adwokatów, zaprzyjaźnionych policjantów, a kradzione pieniądze lokowali w specjalnej kasie zapomogowej, z której finansowali wdowy i żony aresztowanych kolegów. Moryc Schajbe wymagał od swoich ludzi wielkiej kultury i odpowiedniego stylu ubierania. Nie tolerował nadużywania alkoholu, a tych najmłodszych przymuszał do uczęszczania do szkół.

Do Lwowa natychmiast udała się grupa pościgowa pod dowództwem znanego agenta Jakuba Leibla, który miał tę wielką przewagę, że na dźwięk jego nazwiska złodzieje wpadali w panikę, a największym uciekinierom miękły nogi. Po zamelinowaniu się w mieszkaniu wskazanym przez Białego, jako punkt kontaktowy, oczekiwali na przybycie kuriera z pieniędzmi.

Po dwóch dniach czuwania ktoś otworzył drzwi wejściowe i wszedł do środka. Leibel skoczył na przybyłego i zastosował wyuczony na korespondencyjnych kursach wiedeńskiej szkoły dla policjantów klasyczny, "podwójny Nelson". Ujęty kurier na tak stanowcze dictum poddał się bez oporu, o mały włos nie oddawszy ducha, ściśnięty udami Leibla. Na próżno. Powiadomiony na czas herszt bandy zbiegł ze Lwowa do Odessy, a tam jurysdykcja tarnowskich policjantów nie sięgała. Podobno Schajbe został powiadomiony na czas przez zaprzyjaźnionych policjantów. Przed sąd trafiły płotki, a Moryc przepadł bez wieści, gdzieś we wschodniej Ukrainie.

(Za "Pogoń" - zbiory MBP w Tarnowie)

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska