Choć trudno w to uwierzyć, kryzys dosięgnął także właścicieli sklepów popularnie zwanych lumpeksami i szmateksami.
Czasy, kiedy można było w nich kupić modną bluzkę za 2 zł, oryginalną, kolorową sukienkę za nie więcej niż 10 zł, perełkę w postaci skórzanej kurtki czy markowych butów, powoli odchodzą w niepamięć.
Atrakcyjne dotąd ceny w szmateksach poszły w górę. Słaba złotówka spowodowała, że kilkogram używanej zagranicznej odzieży kosztuje więcej niż jeszcze kilka miesięcy temu.
Końca interesu obawiają się przede wszystkim pojedyncze sklepy, które na rynku pojawiły się stosunkowo niedawno. Boją się też jednak i ci, którzy w branży są od kilkunastu lat.
- Gdyby nie fakt, że sklep prowadzę już od 13 lat i mam wiernych klientów, to byłabym pewna bankructwa - mówi pani Nela, właścicielka sklepu z tanią odzieżą sprowadzaną z Austrii w Nowej Hucie.
Końca interesu obawiają się przede wszystkim pojedyncze sklepy
Mimo doświadczenia na rynku i tak ma problemy. - Jestem stratna za styczeń i luty, a będzie jeszcze gorzej. Za kilogram towaru płacę teraz około 3 zł więcej, a cen nie podniosę, bo kto to kupi? - pyta zrezygnowana. - Klientów coraz mniej, czynsz coraz wyższy, towar droższy... Nawet nie chcę myśleć, co dalej - ucina przerażona.
O swój interes obawia się także Halina Krupa. "Fajną odzież" przy ulicy Lea w Krakowie prowadzi razem z córką od ośmiu lat. - Coraz mniej ludzi kupuje. Od grudnia sprzedaż spadła nam o jakieś 60 procent. Czekamy, aż będzie lepiej, a tu z miesiąca na miesiąc coraz gorzej - martwi się pani Halina. Jej zdaniem, z kryzysu gospodarczego obronną ręką wyjdą tylko wielkie sieci sklepów.
Potwierdza to 34-letnia Emilia Banasiak, pracownica jednego z 11 sklepów z odzieżą z drugiej ręki
w Krakowie sieci Artus 94. Nie zauważyła, żeby ceny się podniosły. Na brak klietów też nie narzeka.
Innego zdania jest pani Nela. - W ciągu tygodnia miałam aż 3 propozycje kupna ubrań od jednej z sieci. To dla mnie sygnał, że im też nie najlepiej się wiedzie - mówi.
Do sklepu Haliny Krupy wchodzi klientka. Przegląda sukienki dla małych dziewczynek. Zachwycona materiałem i wykonaniem odkłada ubranie z powrotem na miejsce. Nie decyduje się na kupno. - W dobie kryzysu ludzie w pierwszej kolejności rezygnują z kupowania ubrań, bez różnicy: nowych czy używanych - mówi Ewa Metelska-Świat, prezeska Krajowej Izby Gospodarczej Materiałów Tekstylnych Surowców Wtórnych. - W przypadku używanej odzieży ceny rosną, a jakość wcale nie jest lepsza. Zresztą ludzie na Zachodzie też cierpią z powodu braku pieniędzy i nie tak ochoczo pozbywają się niemodnych ubrań - podkreśla Metelska-Świat.
Rozczarowana obecnym towarem jest wierna ciucholandom Magda Kośnierewicz, studentka filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim.
W 2000 roku w Polsce było 15 tys. szmateksów, dwa lata temu już 23 tys.
-Uwielbiam szperać w ciuchowniach. Radość w momencie kiedy upoluję coś fajnego i niedrogiego, jest nie do opisania. To prawie jak nałóg, ale od dwóch miesięcy nie mogę znaleźć nic ciekawego - żali się.
- Wszystko przebrane lub za bardzo zniszczone, albo cena taka, jakbym była w normalnym butiku
- dodaje.
Magda nie wyobraża sobie jednak, że ciucholandy mogłyby zniknąć. - Jednak ceny w tych, które się utrzymają, nie będą się wiele różnić od tych w supermarketach. To dla wielu niewyobrażalny wzrost kosztów - dodaje.
W 2000 roku w Polsce było 15 tys. szmateksów, dwa lata temu już 23 tys.
Zdaniem Ewy Metelskiej-Świat, dzisiaj coraz więcej z nich bankrutuje i w coraz to szybszym tempie.
Współpraca: Dorota Kowalska, Konrad Dulkowski