Tarnowianin prowadził hurtownię z artykułami spożywczymi. 12 lipca 2000 roku wyszedł, jak co dzień, ok. godziny 5.30 do pracy i ślad po nim zaginął. W domu zostawił nie tylko żonę, ale również trójkę małych dzieci.
Zaniepokojona nieobecnością męża kobieta po kilku dniach zgłosiła jego zaginięcie na policję. Automatycznie wszczęte zostały procedury związane z poszukiwaniem zaginionego.
- Zdjęcie i rysopis 42-latka otrzymali między innymi policjanci patrolujący ulice i funkcjonariusze ze specjalnej grupy zajmującej się poszukiwaniami - mówi asp. szt. Paweł Klimek, rzecznik prasowy tarnowskiej policji.
W grudniu tego samego roku za mężczyzną wydany został list gończy. Stało się to na wniosek Prokuratury Rejonowej w Tarnowie, która zebrała materiały mogące świadczyć o popełnieniu przez niego przestępstwa.
- Jerzy J. podejrzany jest o wyłudzenie 175 tysięcy złotych na szkodę siedmiu osób. Możemy się jedynie domyślać, że to było jednym z powodów jego nagłego zniknięcia - przyznaje Arkadiusz Bara, zastępca prokuratora rejonowego w Tarnowie.
Poszukiwanego mężczyzny przez 15 lat nie były w stanie namierzyć ani policja, ani rodzina. Dosłownie zapadł się pod ziemię.
- Cały czas trwały jednak działania zmierzające do ustalenia aktualnego miejsca jego pobytu - wyjaśnia Paweł Klimek. - Polegały na wyjątkowo żmudnym i drobiazgowym śledzeniu m.in. wszelkiego rodzaju komunikatów i raportów policyjnych oraz wertowaniu baz danych.
Ponad siedem lat Jerzego J. osobiście tropił jeden z funkcjonariuszy Zespołu ds. Poszukiwań i Identyfikacji Osób Wydziału Kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Tarnowie.
- Ten człowiek był bardzo ostrożny, przede wszystkim unikał jakichkolwiek sytuacji, które mogłyby skutkować wylegitymowaniem przez policję. Udawało mu się to kilkanaście lat - opowiada „kryminalny”, który namierzył przedsiębiorcę.
Jak ustalili śledczy, poszukiwany tarnowianin od 2000 roku do chwili obecnej ukrywał się na Śląsku. Nie założył nowej rodziny. Mieszkał samotnie, najczęściej w prywatnie wynajmowanych pokojach lub niewielkich mieszkaniach. Tożsamości nie zmienił, niemniej jednak dowód osobisty, którym się posługiwał, był już od kilku lat nieważny.
- Pracował na czarno, aby jego dane nie pojawiły się w jakiś adnotacjach urzędu skarbowego czy ZUS. Były to najczęściej roboty dorywcze, przy zbieraniu owoców w sadach i w budowlance - precyzuje Paweł Klimek.
Śledczy nie chcą zdradzać, w jaki sposób wpadli na ślad poszukiwanego przez 15 lat tarnowianina. Kiedy tylko zdobyli informację o możliwym miejscu jego pobytu, błyskawicznie pojechali na Śląsk i przy pomocy funkcjonariuszy wydziału kryminalnego z Krakowa zorganizowali zasadzkę, w którą wpadł kompletnie zaskoczony Jerzy J.
Policjantom tłumaczył się, że decyzja o opuszczeniu domu w 2000 roku była nagła i spontaniczna. Twierdził, że w związku z oszustwami obawiał się o życie swoje i swojej rodziny. W ten sposób chciał chronić bliskich.
- Jego córka w tym momencie jest już dorosła. Informację o tym, że odnaleźliśmy jej ojca, przyjęła z niedowierzaniem - zauważa funkcjonariusz, który wytropił 57-latka. - Zresztą wszyscy jesteśmy w szoku. To chyba pierwszy przypadek w Polsce, że po tylu latach udało się odnaleźć zaginionego, który żyje i jest zdrowy.
Jerzy J. w związku z zarzutami z 2000 roku trafił do zakładu karnego w Tarnowie. Spędzi tam co najmniej dwa tygodnie. Do sądu skierowany został już przez prokuraturę wniosek o wydłużenie aresztu na kolejne trzy miesiące.