
Solidne, austriackie mury wadowickiego więzienia, wybudowanego w drugiej połowie XIX wieku mają powstrzymać osadzonych przed próbami wydostania się na wolność

23 sierpnia 2000 roku doszło tu do ucieczki, która odsłoniła słaby punkt zakładu. Solidne, austriackie mury więzienia wybudowanego w drugiej połowie XIX wieku miały powstrzymać osadzonych przed próbami wydostania się na wolność. Dwóch więźniów, Piotr L. i Paweł S., przekonało się, że mur nie w każdym miejscu ma metrową szerokość.
Mur Zakładu Karnego miał wspólną ścianę z budynkiem sądu. Cela nr 335, w której przebywali, bezpośrednio przylegała do budynku wymiaru sprawiedliwości.
Piotr L. i Paweł S. zaczęli drążyć dziurę nad umywalką w kąciku sanitarnym metalowym prętem od łóżka. Po przebiciu się przez pierwszą warstwę cegieł natrafili na szyb wentylacyjny. Od upragnionej wolności dzieliła ich tylko cienka warstwa cegieł po drugiej stronie szybu.
Po apelu porannym wybili ostatnie cegły dzielące ich od budynku sądu i przedostali się do jednego z sekretariatów. "Rzeczy osobiste zawinięte w prześcieradło przerzucili do pomieszczeń sądu. Tam też ubrali się i po otwarciu drzwi zabezpieczonych wewnętrznym zamkiem, wydostali się na korytarz gmachu sądu" - czytamy w protokole z prowadzonego po ucieczce śledztwa. O tej porze w budynku przebywali tylko pracownicy obsługi, którzy nie zwrócili uwagi na dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach.
Uciekinierzy nie cieszyli się długo wolnością. Jeden z nich został zatrzymany po kilku godzinach na przystanku autobusowym. Drugiego schwytano po kilku tygodniach.
Łatwość z jaką uciekli zmroziła krew pracowników więzienia i przylegającego do niego Sądu Rejonowego w Wadowicach. Już wtedy mówiło się o wielkim szczęściu, bo przecież w Wadowicach siedzieli wówczas także najgroźniejsi przestępcy w kraju...

Nikt nie przypuszczał, że ta z sierpnia 2000 r., niemal przypadkowa ucieczka drobnych złodziejaszków, to tylko preludium do cyrkowej eskapady Ryszarda Niemczyka, skazanego za zabójstwa gangstera Pershinga, lidera pruszkowskiej mafii.
Gdy 29 października 2000 r., w niedzielę, o godz.9., gdy w pobliskiej bazylice papieskiej modlili się wierni, Niemczyk dokonał rzeczy niebywałej. Na wydostanie się z okratowanej klatki spacerniaka zabójca Pershinga potrzebował zaledwie 30 sekund.
Kopnął siatkę zabezpieczającą od góry spacerniak. To trwało sekundę. Spacerniak zlokalizowany jest na dziedzińcu pomiędzy więzieniem a budynkiem sądu. Potem sforsował drut kolczasty, dostał się na dach sądu, a stamtąd po piorunochronie zszedł na ulicę Żwirki i Wigury. Nim służby więzienne zdołały skutecznie zareagować Niemczyk odjechał z trzema oczekującymi na niego kompanami.
- Ruszyli z piskiem opon - opowiadał wtedy "Gazecie Krakowskiej" taksówkarz z placu Kościuszki, gdzie zaparkowany był srebrny ford escort czekający na Niemczyka.
Dopiero w kwietniu 2005 r. Niemczyk został zatrzymany w Moguncji przez niemiecką policję, a następnie przekazany stronie polskiej na podstawie europejskiego nakazu aresztowania. Odsiaduje, już nie w Wadowicach, dwa wyroki: 15 i 25 lat więzenia.

1 lutego 1979 roku doszło tu do scen mrożących krew w żyłach, znanych z amerykańskich filmów kryminalnych. Grupa więźniów podjęła próbę wydostania się na wolność za wszelką cenę. Nie udało się osiągnąć celu, ale podczas próby ucieczki zostali zabici strażnicy więzienni.
Inicjatorem całej akcji był Janusz T., wcześniej wielokrotnie karany za kradzieże i włamania. To w jego głowie zrodził się plan ucieczki. Do współpracy wybrał czterech więźniów - Rocha P., Władysława R., Piotra B. i Ryszarda Cz. Każdy z nich miał za sobą kryminalną przeszłość. Dwóch próbowało już wcześniej zbiec z zakładów, w których odbywali kary. Osadzeni nie mieli realnego planu na dalsze funkcjonowanie po udanej ucieczce - zamierzali ukrywać się w lasach.
W tamtych czasach przy wadowickim więzieniu działało tzw. gospodarstwo pomocnicze, czyli zakład, w którym osadzeni produkowali części do rowerów oraz silników wysokoprężnych. Pracę znalazła tam piątka osadzonych, wśród nich Piotr B. z zawodu ślusarz. To właśnie on był odpowiedzialny za skonstruowanie broni, której zamierzali użyć podczas ucieczki. Więźniowie mieli wiedzę i sprzęt do skonstruowania rewolwerów i noży. Zajęło im to kilka miesięcy. Naboje wytapiali z ołowianych plomb do szafek. Janusz T. wraz z czwórką wtajemniczonych w plan ucieczki przez kilka miesięcy konstruował śmiercionośną broń. Z metalowych odpadów zrobili łuski do nabojów, ołowiane plomby zabezpieczające szafki pracownicze przetopili na pociski, a z siarki zeskrobanej z zapałek uzyskali proch.
Codziennie po zakończeniu pracy więźniowie byli przeszukiwani przed powrotem do cel. Nie mogli więc zabrać broni ze sobą. Musieli ją gdzieś ukryć. Wykorzystali do tego misę olejową prasy hydraulicznej. Pod koniec pracy zanurzali broń w oleju, a następnego dnia ponownie wyjmowali. O tym, że rewolwery działają, przekonali się ok. godz. 18. W toalecie przy hali zakładowej zebrało się czterech skazanych, ponieważ Ryszard Cz. w ostatniej chwili zrezygnował z ucieczki. Wyczyścili broń z oleju i wyszli na plac więzienny. Wiedzieli, że odbywał tam wtedy służbę strażnik podobny do Janusza T. Mieli plan, żeby zwabić go do budynku i wziąć jako zakładnika, który umożliwi im przejście przez kolejne kraty, a tym samym doprowadzi ich do bramy głównej.
Strażnik nie dał się jednak wyprowadzić w pole. Wtedy skazani rzucili się na niego z nożami. Według planu, w przypadku gdyby się bronił, mieli go zabić. Tak też zrobili.
Jeden z ciosów trafił go prosto w serce. Mężczyzna zmarł na miejscu. Janusz T., widząc nadbiegających strażników, zrezygnował z kontynuowania ucieczki i oddał się w ich ręce. Pozostała trójka więźniów zaatakowała funkcjonariuszy broniących bramy głównej. Zaczęła się szamotanina z użyciem broni palnej, noży i sztyletów, w trakcie której został śmiertelnie zraniony drugi strażnik.
Osadzonym nie udało się sforsować bramy. Po chwili zostali otoczeni. Kiedy zorientowali się, że są w beznadziejnej sytuacji, zaczęli przerzucać sobie broń, żeby zrzucić z siebie ciężar winy. Roch P. został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano.
Janusz T. uniknął stryczka, dzięki wycofaniu się z kontynuowania ucieczki po zabójstwie pierwszego strażnika. Podobnie jak Piotr B. dostał 25 lat więzienia. Władysław R. został skazany na 15 lat pozbawienia wolności.
W 25. rocznicę nieudanej próby ucieczki odsłonięto tablicę upamiętniającą tragiczną śmierć st. sierż. Władysława Stopy i st. sierż. Ryszarda Tatary, którzy zginęli podczas udaremniania ucieczki.