Wszystko to za sprawą śniegu, który zatrzymał się na spadzistym dachu tuż nad rynnami na tak zwanych śniegołapach. Śnieg w dzień topił się, a w nocy zamarzał, wdzierając się między szczeliny blachy kryjącej dach. Podczas jednego z cieplejszych dni, pod koniec lutego, woda pokonała ostatnie bariery i wlała się do szkoły.
Janina Turek, która dyrektorem szkoły jest niespełna od dwóch lat, po tym incydencie zleciła ekspertyzę budowlaną dachu. Okazało się, że remontowany 10 lat temu dach ma wadę konstrukcyjną. Rozmrożona woda zalała szkołę właśnie przez złącza wadliwie nałożonych na siebie blach.
Na skutki zalania nie trzeba było długo czekać. W kilku klasach pojawił się grzyb, natomiast na zewnątrz budynku posypały się gzymsy.
Wchodzącym do szkoły nie grozi niebezpieczeństwo, bo nad drzwiami wejściowymi pojawiło się specjalne zadaszenie.
Dyrektor Turek skarży się, że przeżywa deja vu. Pierwszą rzeczą, jaką robiła po objęciu stanowiska, była naprawa gzymsów.
- Wtedy na biurku zastałam pieniądze na ich remont. Obok leżała ekspertyza, w której niestety nie podano przyczyny odpadania tynku - mówi Turek, podejrzewając, że wcześniej gzymsy posypały się z tego samego powodu co teraz.
Dlatego też Janina Turek postanowiła poczekać z malowaniem zalanych ścian do zreperowania wadliwego dachu. - Inaczej sytuacja może się powtórzyć - tłumaczy dyrektorka.
Zakupiono już preparat odgrzybiający. Sale są suszone i wietrzone. Remont ruszy dopiero wtedy, gdy organ prowadzący, czyli starostwo, da pieniądze na naprawę dachu. Kiedy to będzie, nie wiadomo.
Budynek był ubezpieczony, więc szkoła otrzyma odszkodowanie.