Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wieczysta Kraków. Radosław Majewski: Mam najniższy kontrakt od dwunastu lat, ale oferta klubu była konkretna [ZDJĘCIA]

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
Radosław Majewski w meczu Pucharu Polski Wieczysta - Skawinka
Radosław Majewski w meczu Pucharu Polski Wieczysta - Skawinka Andrzej Banaś
Rozmawiałem z 17 klubami, w tym z zagranicy, z naszej ekstraklasy oraz pierwszej ligi, i – szczerze mówiąc - 17 klubów mnie nie chciało. A oferta Wieczystej była konkretna, a klub zdecydowany na mój transfer - mówi Radosław Majewski, 9-krotny reprezentant Polski, zawodnik m.in. Znicza Pruszków, Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski, Nottingham Forest, Huddersfield Town, Lecha Poznań i Pogoni Szczecin, a od niedawna nowy piłkarz krakowskiej drużyny, występującej w klasie okręgowej.

Radosław Majewski w Wieczystej Kraków

Kiedy po raz pierwszy usłyszał pan o Wieczystej, która stała się ewenementem na skalę krajową ze względu na skalę dokonywanych transferów, rozmach inwestycyjny i uzyskiwane wyniki?

W czerwcu, gdy przeszedł do niej Sławek Peszko. Z całym szacunkiem dla tego klubu, ale nie da się znać wszystkich lig. Jestem „obcykany” bardziej w futbolu mazowieckim niż małopolskim. Nie wiedziałem, dlaczego Sławek tu trafił, nie drążyłem tego tematu. O Wieczystej dowiadywałem się przy okazji rozmów z ludźmi, którzy wiedzą, jaka jest tu sytuacja. Nie sądziłem wtedy, że mogę być częścią tego projektu.

A kiedy pojawił się temat pana transferu do krakowskiego klubu?

19 sierpnia. Dzień później zadzwonił do mnie trener Przemysław Cecherz. Nie znałem go wcześniej, spotkaliśmy się raz, przy okazji meczu Pogoni Szczecin z Chojniczanką, ale tylko kurtuazyjnie. W rozmowie odczułem jednak, że mu zależy na mnie, że jest tu długofalowy projekt. Powiedział, że jeśli chcę, to mnie widzi w drużynie. Oferta była konkretna, a klub był zdecydowany na mój transfer.

Wieczysta Kraków. Wycena piłkarzy kadry pierwszej drużyny we...

W Wieczystej nikt nie ukrywa, że celem jest awans nawet do pierwszej ligi. A to perspektywa minimum czterech lat, przy założeniu promocji co roku do wyżej klasy rozgrywkowej…

Być może nie dam rady grać tu tak długo. To może być cztery czy pięć lat, bo mówi się nawet o ekstraklasie. Nie wiadomo, jak to będzie wtedy wyglądało. Ale klub chciał, abym trafił do niego już teraz i podpisał dwuletni kontrakt. Po długim leczeniu kontuzji było to dla mnie bardzo ważne.

Pewnie liczył pan, że wróci do futbolu przez duże „F”?

Czekałem dwa miesiące na jakiś kontakt z klubami z ekstraklasy. Ale go nie było. Nie było żadnych konkretów. Półtora miesiąca temu prowadziłem rozmowy z dwoma pierwszoligowymi drużynami, i to dosyć zaawansowane, ale pierwszej ligi nie czułem. Nie chciałem grać w pierwszej, a teraz jestem w… szóstej. Od maja-czerwca poważniej trenowałem w Zniczu, było widać, że mogę wrócić do gry. Chciałem trenować z jakąś drużyną. Kontrakt z klubem z Sydney miałem do końca sierpnia. Z kimkolwiek bym więc rozmawiał, nową umowę mogłem podpisać od pierwszego września.

Wieczysta Kraków. Bilans występów zawodników drużyny z klasy...

W końcu postawił pan na Wieczystą...

Tak naprawdę nie miałem wyboru. Rozmawiałem z 17 klubami, w tym z zagranicy, z naszej ekstraklasy oraz pierwszej ligi, i – szczerze mówiąc - 17 klubów mnie nie chciało. Rozmawiałem między innymi z klubem z Małopolski, ale powiedziano mi, że o transfer ciężko będzie i że nie nastąpi on teraz. A w Wieczystej był konkret. Mam najniższy kontrakt od dwunastu lat, ale ja nie zawsze racjonalne decyzje podejmowałem. A poza tym miałem kontuzję, przez rok nie grałem. Rozumiałem więc kluby i ludzi, z którymi rozmawiałem, że to nie jest dla nich łatwa decyzja do podjęcia.

Można się domyślać, że pan decyzję o grze w Wieczystej podjął po rozmowie z żoną?

Takie decyzje zawsze konsultuję ze swoimi najbliższymi. Braliśmy pod uwagę, co będzie, gdy wyjadę do Krakowa, ale Katarzyna widziała, że się palę do tego, żeby znowu wrócić na boisko, poczuć smak rywalizacji, bo wie, że gram w piłkę od piątego-szóstego roku życia i nie jestem gotowy tego przerywać. Żona została w Pruszkowie, będzie wkrótce pracować, bo otwieramy restaurację, a taki biznes trzeba dopilnować, być na miejscu. 6-letnia córka Aurelia chodzi do przedszkola, a Lilianna ma dopiero trzy miesiące. To raczej ja będę dojeżdżał do żony. Ale z Krakowa, gdzie będę mieszkał, do Pruszkowa jest dobre połączenie pociągiem.

Przeskok z klubu z Sydney do Wieczystej nie jest więc dla pana problemem?

Wieczysta Kraków. Klubowe obiekty pięknieją z dnia na dzień [ZDJĘCIA]

Chciałem wrócić do piłki. Po to przeszedłem ciężką rehabilitację, żeby znowu grać, cieszyć się piłką. Nigdy nie przypuszczałem, że trafię do klubu z „okręgówki”, ale nie traktuję Wieczystej w ten sposób, tylko jako klub z dużymi aspiracjami, bo mamy większe możliwości niż inne drużyny. Żal było wyjeżdżać z Pruszkowa, ale chciałem wrócić do futbolu. To nie jest tak, że wyjechałem do Krakowa i nie będzie mnie przez cztery miesiące. Nie, bo w każdym tygodniu jestem w domu. Ludzie mają rodziny, dwójkę dzieci, w domu i sobie radzą. My też wiemy, że damy sobie radę, bo scalamy związek i go cementujemy z każdym dniem, tygodniem i miesiącem.

W barwach Wieczystej rozegrał pan już dwa mecze. Zdobył pan piękną bramkę z rzutu wolnego w wygranym 8:0 spotkaniu w Pucharze Polski na szczeblu okręgu ze Skawinką i zaliczył trzy asysty w wygranym 7:0 meczu z Bronowianką w klasie okręgowej. Pana wrażenia po tych występach?

Powinienem strzelić więcej goli, ale nie patrzę na to w ten sposób. Najważniejsze, aby z powrotem czuć radość z gry, żeby robić to, co umiem najlepiej. Nic na siłę nie będę udowadniał. Nie będę strzelał z każdej pozycji. Oczywiście, fajnie jest trafić do siatki, bo bramki to bramki, ale gdy ja sam będę zadowolony z siebie, to i wszyscy wokół też będą.

Nie grał Pan w piłkę prawie rok...

Cieszę się, że mogłem rozegrać dwa mecze w odstępie trzech dni. Najpierw w środę, potem w sobotę. Trochę kilometrów przebiegłem. Dla mnie najważniejsze jest, żeby na następny trening wyjść zdrowy. Mamy GPS-y, więc możemy sprawdzić, z jaką intensywnością pracujemy, ile kilometrów przebiegamy. Chodzi to to, żebym się pewnie czuł na boisku, zagrał jedną, drugą piłkę, strzelił...

Wieczysta Kraków. Piękne fanki, które bywały na meczach druż...

Wieczysta gra w klasie okręgowej, droga na piłkarski Olimp jest więc daleka. Jej sympatycy, którym marzy się na przykład pierwsza liga, muszą wykazać się dużą cierpliwością. Nie zabraknie jej także piłkarzom, trenerom, działaczom?

Wszystko musi mieć jakiś początek. Nie da się nagle coś w jeden dziań postawić, żeby to stało. Podejrzewam, że gdy sponsor wchodzi do klubu z pomysłem, projektem, decyzjami, to nie dzieje się to z dnia na dzień. W Wieczystej ciągle się coś dzieje, coś jest poprawiane, a na to potrzeba czasu. Zdawałem sobie z tego sprawę, ale też widzę, że ludzie są fajni, przyjemni. I to jest duży plus. Ja zawsze patrzę na kilka spraw: na trenera, jakość szatni i boiska treningowego, a także zawodników.

Przenieśmy się w czasie do pana najmłodszych lat. Jak zaraził się pan futbolem?

To pasja od dzieciaka. Grałem w piłkę od rana. Szedłem do domu, napiłem się wody i wracałem na boisko. Graliśmy w tak zwane kwadraty i jedno podanie. To były gierki szlifujące technikę. Chodziłem do szkoły z rozszerzonym programem sportowym, z dwoma lekcjami wychowania fizycznego dziennie, biegałem długie dystanse, dlatego z wydolnością nie mam problemów. Dodatkowo chodziłem też na treningi piłki nożnej.

Ze sportem miał pan ponoć do czynienia od małego nie tylko w roli zawodnika?

Wieczysta Kraków. Sławomir Peszko w klubie z klasy okręgowej...

Sprzedawałem też bilety na mecze siatkówki. Brałem od kibiców pięć złotych i wkładałem do kasy. A jako boczny arbiter sędziowałem mecze piłkarskie w niższej lidze, gdy były pieniądze tylko dla głównego. Dostawałem wtedy nadziewaną truskawkami czekoladę Wedla za dwa pięćdziesiąt. Chodziło to to, żeby ktoś z chorągiewką biegał. Ja mieszkałem 150-200 metrów od boiska. To było w czasach gry w MOS MKS Pruszków, w którym zaczynałem przygodę z piłką i którego dopiero potem przeszedłem do Znicza.

Pruszków kojarzy się nie tylko ze Zniczem, ale i też, a może przede wszystkim, z tamtejszą mafią. Zetknął się pan z nią w jakiś choćby pośredni sposób?

Ona działała w innej części Pruszkowa, ja mieszkałem w „grzeczniejszej” dzielnicy. Byłem małolatem, więc tam nie jeździłem. Do prezesa Zniczu Sylwiusza Muchy-Orlińskiego, który nadal szefuje klubowi, czasami przyjeżdżały poważne osoby z jakimiś workami, ale na pewno nie było w nim… głów. Tacy ludzie zawsze kręcą się koło sportu, koło piłki, więc na pewno są jakieś historie z tamtych czasów. Ja siłą rzeczy poznałem ludzi, którzy stykali się z tym środowiskiem, na przykład Andrzeja Florka, byłego ochroniarza „Masy”. Bronił w Drukarzu Warszawa. Grałem w nim w turnieju halowym, nawet w jego drużynie. W porządku gość.

W Zniczu grał Pan do 2006 roku. Zdążył pan jeszcze rozegrać dwa mecze z 18-letnim Robertem Lewandowskim – w Pucharze Polski z Mragovią – w tym spotkaniu strzelili panowie po bramce - i z Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski. Pamięta pan te mecze?

Nie. Ktoś mi przysłał zdjęcie, na którym jestem ja, Robert, Bartek Wiśniewski i ekipa z Pruszkowa. Z Dyskobolią przegraliśmy 1:2 i ja potem odszedłem do niej. Z Robertem byliśmy razem w Zniczu krótko, ale potem się widywaliśmy na kadrze. Z Dyskobolią zdobyłem Puchar Polski, w finałowym meczu z Koroną Kielce (2:0) strzeliłem pierwszą bramkę. Ponadto dwukrotnie sięgnąłem z kolegami po Puchar Ekstraklasy, pokonując GKS Bełchatów 1:0 i Legię Warszawa 4:1. Potem trafiłem do Polonii Warszawa. Nie ukrywam, że mi to pasowało, bo nadal mieszkałem w Pruszkowie.

Sławomir Peszko, jakiego nie znacie. Piłkarz Wieczystej Krak...

W 2009 roku trafił pan do Anglii. Ponoć bez znajomości angielskiego, co raczej nie ułatwiało pany gry w Championship.

Moją nauczycielką była Angielka, tyle że… nie znała polskiego. Jak się więc nauczyłem języka? Ona musiała być dobra albo ja inteligentny (śmiech). Wspomagała się obrazkami, tłumaczyła, a ja nie byłem jełopem, bo skoro widziałem na obrazku dom, a ona mówi house, to wiedziałem, co to znaczy. Pamiętam, że początki były jednak trudne, po treningach głowa mi parowała, bo koledzy mówili skrótami, a ja rozumiałem co siódme słowo.

W Nottingham Forest występował przez pięć lat, rozgrywając w Championship 144 mecze, w których strzelił 16 bramek i zaliczył tyle samo asyst. To chyba dobry bilans?

Dla mnie ważne było, że gram. Gdy jednak nie grałem, nie pytałem, dlaczego. Trener Nottingham Billy Davies tłumaczył mi przed meczem: „Słuchaj, dziś nie jesteś gotowy do gry, dzisiaj na ciebie nie stawiam, nie obrażaj się”. I wybierał daną jedenastkę na mecz. Ale trzy dni później grałem, a mogłem nie znaleźć się w meczowej „18”. To dobrze, że Davies był szczery. Nottingham to fajne miasto, fajni ludzie. Na początku tego roku byłem tam na meczu z Leeds United jako gość honorowy. Przyjęto mnie mile. Fajnie, że mnie pamiętają. Cały czas mam kontakt z chłopakami z tego klubu.

Jeden sezon spędził pan w Huddersfield Town, w którym jednak rozegrał pan zaledwie 8 spotkań i zanotował tylko jedną asystę. Dlaczego?

Trenerem Nottingham w sezonie 2014/2015 był Stewart Pearce, który na treningu pytał mnie, ile bramek strzelę w sezonie. Cieszyłem się, że na mnie stawia, ale coś mi nie grało. Rozmawiałem z menedżerami i oni napomknęli, że jest drużyna, która się mną interesuje. To był Huddersfield, w meczu z którym półtora roku wcześniej zaliczyłem hat-tricka i miałem asystę, a wygraliśmy go 6:1. Może oni trochę namieszali albo przycisnęli któryś z klubów, że chcę odejść. To były sprawy, na które nie miałem wpływu. Mojej żonie od początku nie podobał się ten pomysł. Ale w Huddersfield był trener Mark Robins, który mówił mi: „Na 46 meczów u mnie zagrasz 40. I zawsze będziesz moim wyborem”. Tak było. Gdy źle zagrałem, a ktoś dobrze pobiegł, to ochrzanił jego. Czułem się pewnie w drużynie, mocny mentalnie, ale Robins odszedł po tygodniu. Przyszedł Chris Powell, który mnie odstawił od składu.

Wieczysta Kraków. Kibice drużyny z klasy okręgowej na meczu ...

Odsunięcie od składu było zapewne dla pana bolesne. W tym samym roku – 2014 – spotkała pana jednak prawdziwa tragedia – śmierć ojca…

W styczniu zdiagnozowano u niego raka. Czułem się bardzo źle, bo wiedziałem, że tata odchodzi. Co tydzień lub dwa tygodnie, latałem do Polski, byłem z nim cały czas, od początku do końca. Był w szpitalu, przeszedł operację, miał raka trzustki i tchawicy, strasznie schudł, cokolwiek by nie robił, to wymiotował. Po jakimś czasie wyszedł ze szpitala. Zadecydowaliśmy, żeby lepiej będzie, aby był w domu, z nami. Jeździł z teściami na naświetlanie. Nie pojechaliśmy na wakacje, byłem praktycznie cały czas w domu, czasami w nim spałem. Bo czułem, do czego to może zmierzać. Tata zmarł we wrześniu. Wybieraliśmy akurat wózek dla córki i dostaliśmy telefon od teścia, że zastał tatę w domu martwego. A córka się urodziła w październiku. Pobyt w Huddersfield to był dla mnie trudny okres, ale o tyle dobry, że urodziła się Aurelia.

Żałuje pan, że nie trafił do Premier League?

Spędziłem sześć sezonów w Anglii. Mogłem tam podjąć różne decyzje. Na przykład pójść na dwa lata do Barnsley w League One, ale nie chciałem. A oni po roku awansował on do Championship. Czasami tak się zdarza. Po treningach wracałem do domu mentalnie wycieńczony, bo zajęcia w Championship były bardzo intensywne. Brakowało mi regularności formy, zdarzały mi się słabsze mecze. Może dlatego nie trafiłem do Premier League. Może też wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Nottingham awansował do tej ligi. A był bliski tego.

W Anglii pomagał panu trener mentalny Paweł Frelik. W jaki sposób?

Wieczysta Kraków. "Dream team" z klasy okręgowej lepszy w sp...

Pozwalał mi oczyścić głowę od pewnych spraw, żeby nie myśleć o tym, na co się nie ma wpływu, nie zastanawiać się, co się może wydarzyć. Byli w Anglii trenerzy mentalni, ale miałem w sobie tyle emocji, że łatwiej mi je było przekazywać po polsku. Dlatego mój trener przylatywał do Anglii. Po pewnym czasie po angielsku też bym umiał dużo spraw przetłumaczyć, ale łatwo się dogadaliśmy z moim trenerem, Do dziś mamy kontakt ze sobą. Pracowałem z nim, żeby nie stracić niczego, co wpływałoby na moją formę. Bo gdy zejdzie się poniżej jakiegoś poziomu, to potem naprawdę może być średnio. Na początku nasze kontakty były intensywnie: przez telefon, na Skypie, na żywo. Żona mnie namówiła na tego trenera.

Z Anglii przeniósł się pan do Grecji, do klubu Veria, w którym rozegrał 29 meczów, zdobył dwa gole i zaliczył cztery asysty. Jak pan wspomina ten okres?.

To była bardzo fajna przygoda, bo się wiele działo, było trochę śmiechu. Mieliśmy fatalną bazę treningową i kondycję finansową. Ale klub miał swój klimat. Mówiono mi, że awansujemy do Ligi Europy. Doszliśmy do ćwierćfinału Pucharu Grecji i zajęliśmy trzynaste miejsce w ekstraklasie, ale się utrzymaliśmy. Zagrałem między innymi z Panathinaikosem, PAOK-iem Saloniki, Olympiakosem Pireus, które grały w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Dlatego wtedy nie wybrałem Barnsley, tylko Grecję.

Grecki klub zalegał panu jednak z płatnościami, a pan wystąpił przeciwko niemu na drogę sądową. Jak się zakończyła ta sprawa?

Z Grekami sądziłem się rok, a może dłużej. Przestali płacić od stycznia. Po wyroku sądowym wypłacili mi wszystko co do euro. Tyle co „wisieli”, minus opłaty dla adwokata, który to wszystko załatwiał. Ale on dobrze wykonał swą pracę. Podejrzewam, że gdyby nie on, to nie zobaczyłbym ani jednego euro.

Wieczysta Kraków. W klubie klasy okręgowej zmienia się nie t...

Podczas pobytu w Grecji także zetknął się pan ze śmiercią. Już nie kogoś z rodzony, ale piłkarza i menedżera...

Na nasz trening przyszedł bramkarz z drużyny młodzieżowej Stelios Markousis. Było gorąco, poczuł się źle, zaczął się dławić, upadł, potem wstał, ale kilka minut ponownie upadł. Pojawił się lekarz, po 10 minutach karetka pogotowia, która zawiozła go do szpitala, ale zmarł. Wkrótce potem zmarł znajomy agent piłkarski Adam Jodoin. Zasłabł w Anglii podczas biegu na 10 kilometrów i trafił do szpitala, gdzie zapadł w śpiączkę.

Grecja kojarzyć się panu też będzie ze znacznie przyjemniejszym tematem, bo to tam zaczął pan kolekcjonować… buty. Proszę o tym opowiedzieć.

Wkręcił mnie w to Raul Bravo, były piłkarz między innymi Realu Madryt, który przyszedł do mojego klubu w trakcie sezonu. Pokazał mi swoją kolekcję butów. Miał ich całą ścianę, bo mógł wydawać pieniądze na prawo i lewo. Chodzi o bardzo drogie, limitowane, trudno dostępne buty Yezzy, zaprojektowane przez Kayne’a Westa (rapera, producenta muzycznego i projektanta mody – przyp.). Na przykład w Warszawie jest tylko jeden sklep z takimi butami. Ludzie stoją cała noc, żeby być pierwszym w kolejce i je kupić. W Grecji też je kupowałem, weszło mi to w krew. Byłem chory na te buty. Kiedyś nimi nawet handlowałem, sprzedawałem do Chin i Francji. Razem z kolegą sprzedaliśmy ich z 50 par. Teraz mam z 30 par, a tych mega limitowanych z 15-18.

Po powrocie do Polski grał pan w Lechu Poznań i Pogoni Szczecin. Po jednym z meczów Lecha miał pan wypadek samochodowy. I to ponoć z pana winy…

20 najlepszych małopolskich drużyn piłkarskich w ostatnim 20...

Tak. Rozwaliłem nowy samochód BMW, wracając z meczu, w którym nie grałem. Zagapiłem się na autostradzie. Walnąłem w pachołki, samochód nie nadawał się już do jazdy. Nówka, sztuka, bardzo dobry samochód. Nic mi się nie stało, tylko zarysowałem samochód jakiejś pani. Ale wszystko zostało wyjaśnione. Tylko, że zamiast być w domu o dwunastej, byłem o piątej rano, bo musiałem wrócić do Poznania, oddać go. Straty samochodu oceniono na 70 procent.

W polskiej ekstraklasie rozegrał pan łącznie 173 mecze, w których strzelił 23 bramki i zanotował 37 asyst. Jest pan zadowolony z tego dorobku?

Brałem więc udział w 60 bramkach, czyli w prawie w co trzecim moim meczu. Wiem, że najlepsi zawodnicy świata mają udział mają w średnio co półtora spotkania. Nigdy jednak nie podsumowywałem swojej kariery. Nie przywiązuje wagi do liczb, statystyk.

W ubiegłym roku poleciał do Australii, by występować w Western Sydney Wanderers. W czerwcu podpisał pan z nim roczny kontrakt, ale we wrześniu doznał paskudnej kontuzji – zerwania więzadła krzyżowego i pobocznego piszczelowego.

W znalezieniu klubu pomógł mi trener Albin Mikulski (były szkoleniowiec m.in. Wawelu, Cracovii i Hutnika – przyp.). Na treningu gość wpadł na mnie nogą. Myślałem, że umieram. Nie mogłem się ruszyć, noga mnie okropnie bolała. Każdy, kto zerwał wiązadła, wie, na czym to polega. Wcześniej rozegrałem z tuzin sparingów i trzy mecze w Pucharze Australii. W jednym z tych ostatnich strzeliłem bramkę i miałem dwie asysty. Przygotowania do ligowego sezonu były długie, żmudne, czasami mieliśmy po dwa treningi dziennie. Do tego dochodziła siłownia, sparingi. Liga miała się zacząć dopiero dwa tygodnie później.

Zamiast w niej zadebiutować, musiał pan toczyć długą walkę o powrót do sił i zdrowia, o powrót na boisku.

Do Australii poleciałem bez rodziny, ale żona z Aurelią przyleciała do mnie na miesiąc. One wróciły do domu, a ja kilka dni później przyjechałem na rehabilitację. Bo jeszcze myślałem, że uda mi się wyzdrowieć bez operacji, ale się nie dało. Operację przeszedłem 3 grudnia. Potem chodziłem codziennie na rehabilitację. To była żmudna praca, aż w końcu dostałem zielone światło na powrót do treningów.

Wisła Kraków. Wyceny piłkarzy według Transfermarkt. Kto jest...

W grudniu skończy pan 34 lata. Myśli pan już o swej przyszłości po zakończeniu piłkarskiej kariery? Ma pan pomysł na dalsze życie?

Razem z kolegą otworzyliśmy halę pneumatyczną – balon – w której można grać w piłkę także jesienią i zimą w normalnych warunkach. Jest to Akademia Piłkarska Pruszków. Razem z żoną wkrótce otworzymy restaurację, w centrum Pruszkowa, niedaleko stadionu Znicza. Nie jest tak, że trzymam pieniądze w skarpecie i czekam, aż skończę grać w piłkę, a potem je będę wydawał. Wolę, jak się coś dzieje wokół, jak przy czym się chodzi, jak coś dogląda, pilnuje. Inwestuję, żeby mieć je na przyszłość. Żebym, gdy skończę grać w piłkę, miał gdzie pójść, miał co robić. Nie mówię, że wszystkie inwestycje są trafione, bo tak się chyba nie da, ale powoli kończę z nimi, a potem chciałbym zbierać profity.

Na jaką największą finansową fanaberię pozwolił pan sobie?

Kiedyś w Warszawie poszliśmy kupić Audi Q5. Potrzebowaliśmy większego samochodu, bo dziecko było w drodze. Szliśmy po Audi, ale żonie powiedziałem jeszcze: „Przejedź się Porsche, zobaczymy, co i jak”. I na drugi dzień wyjechaliśmy właśnie Porsche. Szybko załatwiliśmy formalności, przelałem całą kwotę. Tak czy siak szukaliśmy samochodu, tylko markę zmieniliśmy. Od trzech lat jeżdżę Mercedesem. Ale teraz nie przywiązuje do tego wagi. W Anglii mogliśmy wynajmować nowy samochód. To też był duży plus. Już kilka samochodów miałem, teraz patrzę na wygodę dla dzieci.

Pana żona uprawiała sport?

Kiedyś, za dzieciaka, trenowała karate tradycyjne. Tak jak Anna Lewandowska, żona Roberta. Były w tej samej grupie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

echodnia Jacek Podgórski o meczu Korony Kielce z Pogonią Szczecin

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska