

PIERWSZA PORAŻKA
Ostatni raz Wisła Kraków przegrała mecz 6 grudnia z Górnikiem w Zabrzu. Później podopieczni Artura Skowronka zanotowali imponującą serię ośmiu meczów bez porażki, z czego aż sześć razy wygrali! W tym roku do soboty nikt nie znalazł sposobu na wiślaków. Nawet jeśli można było przypuszczać, że akurat z Piastem ta seria może zostać przerwana, to chyba mało kto spodziewał się, że Wisła zaprezentuje się tak fatalnie. Ta pierwsza porażka po tylu miesiącach jako żywo przypominała to, co zespół prezentował, gdy jesienią przegrywał dziesięć razy z rzędu. Czy demony powróciły na dobre? Na takie wnioski jeszcze za wcześnie, ale lepiej dmuchać na zimne…

FATALNA OBRONA
To, co udało się już jesienią Arturowi Skowronkowi, to znaleźć balans w grze drużyny, jeśli chodzi o grę ofensywną i obronną. W Gliwicach nic z tego nie zostało, a chaos, jaki panował w szeregach defensywnych Wisły był wprost porażający. Wystarczyło, że gliwiczanie tylko lekko naciskali, a już wśród wiślaków było widać oznaki paniki. A to z kolei przynosiło fatalne w skutkach błędy.

ZAWIODŁA DRUGA LINIA
W meczach Wisły, przed zatrzymaniem rozgrywek z powodu koronawirusa, jej siłą była druga linia. Tacy piłkarze, jak Vullnet Basha, Gieorgij Żukow wykonywali znakomitą pracę, bo nie tylko zabezpieczali dostęp do własnej bramki, ale też sporo dawali zespołowi w grze do przodu. W Gliwicach obaj zagrali jednak bardzo słabo. Patrząc na niektóre ich błędy, można było przecierać oczy ze zdumienia. Bo jeśli ktoś, kto wcześniej pokazywał, że naprawdę potrafi grać, teraz w strefie obronnej nie tyle traci piłkę, co podaje ją do przeciwnika, trudno to racjonalnie wytłumaczyć…