

NAJWAŻNIEJSZE BYŁO ZWYCIĘSTWO
Po trzech meczach bez kompletu punktów, Wisła Kraków musiała po prostu wygrać w Pruszkowie ze Zniczem, żeby utrzymać się w walce nawet jeśli nie o bezpośredni awans do ekstraklasy, to przynajmniej o miejsce w barażach i to z jak najlepszą pozycją wyjściową do tych gier. Mimo problemów, ostatecznie wiślakom udało się to zrobić, więc od tej strony zadanie wykonali.

NIEDOPUSZCZALNA PIERWSZA POŁOWA
Wisła przegrywała w Pruszkowie 0:2 po pierwszej połowie i powiedzmy sobie szczerze - była to połowa wręcz niedopuszczalna jeśli mówimy o drużynie, która chce awansować do ekstraklasy. Wisła była ospała, brakowało agresywnego doskoku, takiej pozytywnej energii, które można wymagać od zespołu, który mam do zrealizowania ważny cel. Słowo katastrofa, jakiego użył na pomeczowej konferencji prasowej trener Albert Rude dla opisu tego, co prezentowali jego podopieczni przed przerwą, oddaje chyba najlepiej obraz Wisły w pierwszych 45 minutach.

STATYSTYKA TO NIE WSZYSTKO
Oczywiście Wisła miała przewagę również w pierwszej połowie, nie tylko w drugiej. Gdyby zajrzeć do statystyk, to ta przewaga była nawet całkiem spora. Umówmy się, że 80 procent posiadania piłki to nie jest codzienny obrazek… Tylko, że to posiadanie nabite zostało głównie po długim, wręcz ślamazarnym rozgrywaniu piłki w środku pola. Tak samo jeśli chodzi o rzuty rożne. Wisła miała ich w pierwszej połowie osiem, ale tylko po jednym, gdy głową strzelał Alan Uryga, można było mówić o realnym zagrożeniu bramki Znicza. To tylko dwa przykłady, bo moglibyśmy wymieniać praktycznie wszystkie rubryki całego meczu i w każdej górowali wiślacy. Tylko, że ta pierwsza połowa pokazała jeszcze jedno - że statystyki mogą być jedynie dodatkiem, a nie wszystkim, na czym należy oprzeć ocenę meczu. Inna sprawa, że gdyby przy takich liczbach tego spotkania, Wisła go nie wygrała, byłby to po prostu jeden wielki piłkarski skandal! I kompletnie nic nie tłumaczyłoby drużyny z ul. Reymonta.