

GDY GRASZ O UTRZYMANIE, MUSI BYĆ KONCENTRACJA. STUPROCENTOWA
Jeśli postronny obserwator zobaczyłby pierwszą połowę w wykonaniu piłkarzy Wisły Kraków, w życiu nie doszedłby do wniosku, że to jest zespół, który walczy o ligowe życie. Liczba prostych błędów, niewymuszonych strat, gdy jeden z drugim ma problem zagrać dokładnie na dziesięć metrów do kolegi, to było coś wręcz zatrważającego. Z drugiej strony mieliśmy z kolei zespół solidny, poukładany, który nie grał wielkiego futbolu, ale taki, któremu wystarczyło dać trochę miejsca, żeby zrobił swoje. To jak Wisła Kraków zagrała po przerwie, gdy wyglądało to już dużo lepiej, świadczy niestety o tym, że był problem z taką stuprocentową koncentracją na ten mecz. Chyba za bardzo krakowianie uwierzyli, że to jest kolejka, w której wszystko będzie układało się pod nich… Ułożyło na innych boiskach, ale gdy przyszło do zrobienia tego, co do nich należy, sprawę pokpili koncertowo.

OBRONA NA KATASTROFALNYM POZIOMIE
W pierwszej połowie można było przecierać oczy ze zdziwienia, co w grze obronnej wyprawiała cała Wisła Kraków. Wiadomo, że Piotr Tomasik potrafi uderzyć z dystansu? To zostawmy mu tyle miejsca, ile chce. Wiadomo, że Łukasz Sekulski potrafi się odnaleźć w polu karnym? No to zostawmy go na piątym metrze zupełnie bez krycia i to dwa razy. To nie była obrona. To była totalna katastrofa! Tak się ekstraklasy nie obroni. Nie ma szans.

NIECHLUJNA DRUGA LINIA
Problemy Wisły w obronie nie brały się tylko z braku odpowiedniej agresji, doskoku. Również z tego, że pomoc grała bardzo niechlujnie, szczególnie w pierwszej połowie. Wystarczy zobaczyć skąd się wzięła pierwsza bramka dla Wisły Płock. Luis Fernandez mógł spokojnie rozegrać akcję, a podał tak do Enisa Fazlagicia, że… poszedł atak Wisły Płock. I tutaj wracamy do punktu pierwszego, czyli odpowiedniej koncentracji na tak ważny mecz.