

PORAŻKA NA WŁASNE ŻYCZENIE
Nie lubimy tego określenia stosować za często, ale tym razem do obrazu meczu w Tychach hasło porażka na własne życzenie pasuje bardzo dobrze. Wisła miała wszystkie argumentu w rękach, żeby nie tylko nie przegrać z GKS-em, ale po prostu wygrać i to dość pewnie. Pierwsza połowa toczyła się pod zdecydowane dyktando wiślaków, ale jak zwykle już w tym sezonie zabrakło skuteczności. A później przyszły tak proste błędy, że naprawdę nie przystoi…

NIEUMIEJĘTNOŚĆ „ZAMYKANIA” MECZÓW
Wisła prowadziła w Tychach 1:0 i było to prowadzenie w stu procentach zasłużone. Tylko nie zrobiła tego, co w takiej sytuacji robi dojrzała drużyna, czyli nie potrafiła zamknąć meczu, strzelając drugą bramkę. A to kolejny taki przypadek w tym sezonie. Do tej pory udawało się „dowozić” nikłe prowadzenie do końca, dzięki skutecznej, dobrej i ofiarnej obronie. Gdy tego w Tychach zabrakło, a pojawiły wspomniane wcześniej proste błędy, skończyło się katastrofą.

CO SIĘ STAŁO Z OBRONĄ?
Do tej pory Wisła, jeśli była krytykowana, to bardziej za styl gry w ofensywie. Do obrony trudno było mieć większe pretensje, bo zespół nie tracił bramek. „Biała Gwiazda” była zespołem, który w tym sezonie najdłużej zachowywał czyste konto. W Tychach przytrafiły się jednak bardzo duże błędy w ustawieniu, kryciu, doskoku itd., itp. Dużo materiału do przemyśleń, bo tak grać nie można, jeśli chce się znów zdobywać seryjnie punkty.