Ludzie, którzy przyszli do urn, nawet nie wyobrażali sobie, że mogliby w tym dniu zostać w domach. - Głosowaliśmy całą rodziną. To przecież nasz obowiązek - komentuje Krystyna Mrózek z Bochni.
Pani Krystyna przyszła oddać głos po mszy. Podobnie było w wielu miejscach. W Zębie (pow. tatrzański), w najwyżej położonym w całej Polsce lokalu wyborczym (1013 metrów n.p.m.), najwięcej osób zjawiło się po sumie, która zakończyła się ok. godz. 11.
- Przyszłam, żeby później nie narzekać. Większość tych, co nie głosuje, to potem narzeka - mówi Ewa Piczura z Zębu.
- Pogoda nie sprzyja wyborom. Ale jeśli się idzie do kościoła, to na wybory też można wpaść - przyznaje Anna Lasak z pobliskiego Bustryku.
- Prezydent musi być, no bo jak inaczej - uważa Jan Staszel z Zębu.
W Zębie głosowali też turyści. Lesław Artemski z Gdańska przyjechał w Tatry na urlop. - Zależało mi, żeby zagłosować, dlatego załatwiłem sobie odpowiednie zaświadczenie w moim urzędzie - mówi.
Wśród głosujących Małopolan byli i tacy, którzy do urn poszli po raz pierwszy. Tak jak bliźniaczki Iwona i Iza Zadora z Jaszczurowej w powiecie wadowickim. Z wypiekami na twarzy wrzucały wczoraj kartkę do urny. - To nasze pierwsze wybory, w których możemy wziąć udział po uzyskaniu pełnoletności - wyznały nam dziewczyny.
- Cieszymy się, że wreszcie możemy wziąć sprawy w swoje ręce.
Głosowali również duchowni. Krakowscy benedyktyni z Tyńca poszli oddać głosy do lokalu zorganizowanego w miejscowym klubie kultury. - Zagłosowali wszyscy ojcowie i bracia z zakonu. W sumie 35 osób - mówi ojciec Zygmunt Galoch. Nie chce zdradzić, który kandydat był faworytem zakonników. - Ale dyskusje były gorące - przyznaje.
Klaryski ze Starego Sącza, na co dzień żyjące w klauzurze, mogły głosować we własnym klasztorze - tam bowiem urządzony był lokal wyborczy. - Siostry oddawały swoje głosy stopniowo, nie wszystkie jednocześnie. Specjalnie z myślą o nich postawiliśmy urnę tuż pod oknem, żeby nie musiały opuszczać murów klasztoru - wyjaśnia Agata Kozioł, wiceprzewodnicząca klasztornej komisji wyborczej. Ale nie tylko siostry głosowały w klasztorze - na liście wyborczej byli również świeccy starosądeczanie. - Głosowanie to przecież przywilej demokracji. Zresztą teraz Polsce jest potrzebny dobry prezydent - mówi Iwona Jop ze Starego Sącza.
W całej Małopolsce można było oddać głos w 2270 lokalach wyborczych. 106 z nich to tak zwane obwody zamknięte - w więzieniach, domach pomocy społecznej, szpitalach.
W Szpitalu Specjalistycznym im. J. Śniadeckiego w Nowym Sączu lokal wyborczy urządzono w stołówce. Jednak większość pacjentów oddała głos, gdy komisja z urną odwiedzała sale. Jak mówi wiceprzewodniczący tej komisji Krzysztof Wrotniak, największym zainteresowaniem wybory cieszyły się wśród pacjentek oddziału ginekologiczno-położniczego. Twierdziły, że muszą zadbać o przyszłość swoich dzieci.
Emilia Górecka z Nowego Sącza, która głosowała na oddziale kardiologicznym, wyznała, że gdyby nie konieczny pobyt w szpitalu, to w wyborach nie brałaby udziału. Jej stan zdrowia nie pozwalał bowiem na odwiedzenie dość odległego od domu lokalu wyborczego. Natomiast ze względu na pobyt w szpitalu komisja przyszła do niej, a dodatkowo do głosowania zachęcała babcię wnuczka.
Tradycyjnie wysoka była też frekwencja w zakładach karnych. W krakowskim areszcie przy ul. Czarnieckiego do godz.19.30 na 200 uprawnionych do głosowania głos oddało 164 więźniów. - Możemy sobie tylko życzyć takiej frekwencji w całej Polsce mówi Krzysztof Płoński, przewodniczący komisji wyborczej.
Więźniowie głosowali pod okiem wychowawców. Przychodzili do urny w zorganizowanych, 6-8-osobowych grupach. - Dla nich to odskocznia od monotonii za kratkami. Nie mówili głośno kogo popierają, ale niektórzy głośno doradzali innym: pamiętaj, nie głosuj na Jarosława Kaczyńskiego - zdradza Płoński.
Współpraca (ans, ewe, maw, mb, tam)