Zapada ciemność. Dosłownie i w przenośni.
Ciemność to moment, bez którego teatr nie istnieje. To wraz z jej pojawieniem się wychodzimy z codzienności i wkraczamy w świat wykreowany na scenie. Otacza nas opowieść, rozpisana na aktorów, scenografię, rekwizyty, dźwięki. Dzięki niej zapadamy się w rzeczywistości równoległej. Ale to ciemność, z której po dwóch, trzech, czterech, a może i ośmiu godzinach (pozdrowienia dla mistrza Lupy!) powracamy do świata, bogatsi o sceniczne doświadczenie.
Ale jest też ciemność, która trwa dłużej. W ostatnim czasie ogarnęła kilka teatrów w Polsce. Nieprzemyślane kroki polityków pogrążyły w mroku fenomenalny niegdyś Teatr Polski we Wrocławiu. Trudno nie widzieć, że w podobnym kierunku - choć może z mniejszym impetem (pewnie dlatego że ani Marek Mikos nie jest jednak mimo wszystko Cezarym Morawskim, ani zespół aktorski nie chce zwarcia, widząc zgliszcza dolnośląskie) w „epoce po Klacie” zmierza Narodowy Stary Teatr. Niestety. Ale w Międzynarodowym Dniu Teatru życzę nam wszystkim, by nie opuszczała nas nadzieja. Nawet po najdłuższym spektaklu znów zapala się światło...