https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Adam Małysz: Czasem słyszę "wychowałem się na panu". Śmieję się wtedy, bo uświadamiam sobie, jaki ja już jestem stary

Artur Bogacki
Adam Małysz to od ponad 20 lat jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w polskim sporcie.
Adam Małysz to od ponad 20 lat jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w polskim sporcie. WOJCIECH MATUSIK
Rozmowa z prezesem Polskiego Związku Narciarskiego, Adamem Małyszem. Były wybitny zawodnik, mulimedalista największych imprez, opowiada nam o swojej przeszłej i obecnej roli w świecie skoków narciarskich oraz o pomysłach na promocję zimowej dyscypliny.

Skoki narciarskie wkraczają do świata seriali

10 stycznia na Prime Video zadebiutował serial "Skoczkowie", w którym pan również występuje. To nie jest takie "prawdziwe" aktorstwo, bo to materiał dokumentalny o życiu zawodników i ich rodzin, ale chcę zapytać, czy pan w młodości marzył, aby zostać aktorem?

Chyba nie, nie kojarzę czegoś takiego. Zresztą ja zawsze byłem osobą bardzo wstydliwą, bardzo wycofaną, raczej ciężko by mi z tym było. W latach 80. i 90. jako dzieci raczej marzyliśmy, żeby być policjantem, strażakiem, jakimś doktorem, a nie aktorem.

Pytam o to także dlatego, że później jako skoczek narciarski odegrał pan kluczową rolę w polskim sporcie. Pojawiły się ogromne sukcesy, była Małyszomania. Czuł się pan głównym aktorem tego, co się w Polsce działo?

Raczej uciekałem od tego. Jak ktoś mi wtedy mówił o Małyszomanii, to ja tego zupełnie nie akceptowałem. Można powiedzieć, że dopiero gdy zakończyłem karierę, to uświadomiłem sobie, że coś takiego było. Musiałem dorosnąć do faktu, że było takie uwielbienie i zrozumieć, skąd się to brało, bo nie wzięło się z powietrza. Myśląc nad tym, uświadomiłem sobie, że w tamtych czasach mieliśmy mało sukcesów. Polacy byli głodni tego, żeby móc pochwalić się, także za granicą, że są Polakami, wcześniej nie przyznawali się do tego. Pamiętam tamte czasy, gdy byli tacy dumni, kim są, że Polak potrafi. Tysiącami przyjeżdżali na skocznie, wywieszali transparenty, że są z Polski, choć często byli mieszkańcami innych krajów. W tamtych czasach było inaczej niż teraz. Ja wykonywałem swoją pracę, a osoby w moim teamie miały za zadanie robić jak największą blokadę między mną i tym wszystkim, co dzieje się wokoło. Po to, abym mógł skoncentrować się na sporcie.

W jednym z odcinków wspomnianego serialu Andreas Goldberger mówi, że w Polsce Adam Małysz był wtedy chyba popularniejszy od papieża. Ma pan świadomość o takim odbiorze za granicą?

(śmiech) Tego stwierdzenia nie słyszałem, chyba nie do końca tak było. Na pewno jednak ta popularność była, tym bardziej, że z Niemcami zawsze mieliśmy jakiś zatarg narodowy. Gdy zacząłem konkurować z Martinem Schmittem czy Svenem Hannawaldem, to powstała taka sportowa wojna polsko-niemiecka. To chyba miało wpływ na to, jak moja kariera potoczyła się dalej. Bardzo fajnie to wspominam, nigdy nie miałem poczucia, że przez tę rywalizację będę te czasy źle odbierał. Do dzisiaj mam kontakt ze Schmittem i Hannawaldem, teraz nawet lepszy, bo wtedy każdy z nas koncentrował się na swojej pracy i mniej było możliwości normalnego porozmawiania. Wiem, że w wielu krajach, szczególnie w tych, gdzie są skoki, byłem popularny. Do dzisiaj spotykam się z sytuacją, że jadę gdzieś, gdzie ta dyscyplina jest zupełnie obca, a pojawiają się tam fani skoków narciarskich i pamiętają moje czasy.

Sukcesy Małysza utorowały drogę następnemu pokoleniu skoków narciarskich

Te największe sukcesy były 15, nawet ponad 20 lat temu, a nazwisko Małysz nadal wywołuje w Polsce emocje, jak przed laty.

Może nie aż takie, bo młode pokolenie raczej mnie nie zna, chyba że rodzice im to przekazali. Ja się śmieję, gdy ktoś dorosły mi mówi: "Wychowałem się na panu", bo uświadamiam sobie, jaki ja już jestem stary (śmiech). Tak poważniej - myślę, że to jest fajne. Pracowałem na to, żebym się dobrze kojarzył, raczej z czymś pozytywnym niż negatywnym, choć zdarzają się sytuacje, gdy nie jest prosto, bo nie każdy cię lubi.

Nie ulega jednak wątpliwości, że te pana sukcesy sprzed dwóch dekad przyczyniły się do rozwoju skoków w Polsce. Wówczas trenować zaczynali Kamil Stoch, Piotr Żyła, Dawid Kubacki, całe pokolenie, które przez ostatnie lata również dostarczało nam emocji.

Myślę, że mieli zdecydowanie łatwiej. Te czasy były inne, były pieniądze, sponsorzy, prościej było zacząć. Najfajniejsze jest to, że nie powstała w naszych skokach dziura, nie był to mój jednorazowy strzał, tylko za tym poszła młodzież i mieliśmy kolejne sukcesy.

No ale później Stochomanii z takim rozmachem jak Małyszomania raczej nie było.

To były już zupełnie inne czasy. Nie da się porównać, kto miał większe sukcesy - Małysz czy Stoch. Każdy z nas w swoim okresie miał najlepsze wyniki. Zmienił się świat, przygotowania, wszystkie elementy - to na pewno miało wpływ na osiągane rezultaty.

Skokom narciarskim przyda się promocja w każdej formie

Myśli pan, że taka promocja przez serial jest polskim skokom teraz potrzebna?

Tak. Nie wiemy, jak w przyszłości będą wyglądać skoki, więc im mniej promocji, tym gorzej dla tego sportu. Zmienia się technologia, klimat. Mamy coraz mniej śniegu, mrozu, coraz bardziej wieje i nie wiadomo, na czym skończymy. Jeśli dzisiaj nie będziemy tej dyscypliny promować, to ciężko będzie sprawić, że skoki pozostaną popularne, przynajmniej w tych krajach, gdzie są góry. My, jako PZN, w tym roku rozpoczęliśmy projekt Akademia Lotnika (m.in. z mobilną mini skocznią - przyp.), chcemy pokazać w różnych miastach, że każdy może spróbować skoczyć na nartach. W ten sposób zachęcamy kibiców, bo widzimy, że mimo wszystko spada oglądalność tej dyscypliny.

Film lubi bohaterów. Pan w jednym z odcinków serialu mówi, że na skoczni można poczuć się jak Superman. Trudno chyba o lepszą zachętę dla młodzieży do rozpoczęcia treningów.

Dokładnie tak. Od pokoleń ludzie marzyli o tym, żeby latać. Zawodnik, szczególnie na skoczni do lotów, trochę się czuje wolny jak ptak, jeśli ten daleki skok mu wychodzi. Masz wrażenie, że potrafisz latać, choć akurat skoczek faktycznie opada. Mimo wszystko ta swoboda, przyjemność z lotu powoduje, że czujesz się takim Supermanem.

Po zakończeniu sportowej kariery pozostał pan przy tej dyscyplinie jako działacz. Nie brakuje panu wrażeń z lotu, skoków na 250 metrów?

Pewnie tak, ale dla mnie ważne było to, żeby zakończyć karierę, jak będę dobrze skakał, a nie wtedy, gdy mi coś nie pójdzie. Później startowałem w rajdach samochodowych, gdzie też jest ten pęd, szybkość, adrenalina. To jednak bardzo drogi sport, bez pomocy dużych sponsorów ciężko go uprawiać. Ze skokami jest inaczej, bo są zdecydowanie tańsze, z tym, że są inaczej odbierane. Po zakończeniu kariery wielokrotnie miałem ochotę skoczyć, ale doskonale wiem, że teraz nie jestem już młodym zawodnikiem, a po drugie - ważę zdecydowanie więcej (śmiech). Jednak w tym roku skoczyłem, otwierałem naszą mobilną skocznię w Akademii Lotnika. Jako twórca projektu obiecałem sobie, że oddam pierwszy skok i tak się stało.

Bez prostych zasad skoki narciarskie mają problem z odbiorem

W ostatnich kilkunastu miesiącach nasi zawodnicy mają dużo gorsze wyniki niż za najlepszych czasów. Nie obawia się pan, że kibice odwrócą się od skoków?

Myślę, że mimo wszystko spadło zainteresowanie. To nie jest związane tylko z wynikami, ale też z tym, że coraz częściej mamy problem z przeprowadzeniem zawodów w równych warunkach. Kolejna rzecz to przeliczniki za wiatr. Wiele osób nie jest w stanie pojąć, na czym to polega. Skoro my, działacze, zawodnicy, trenerzy nie do końca potrafimy to zrozumieć, to co dopiero widz przed telewizorem. Ponadto ta zmiana pokolenia u nas kiedyś musiała nastąpić i prawdopodobnie następuje. Szkoda, że ci najstarsi zawodnicy, kiedyś najlepsi, dzisiaj nie mają takiej dyspozycji, aby doszło do swobodnego przekazania tej pałeczki. Żeby ci młodsi mogli bardziej spokojnie dojść do takiego poziomu, jak oni kiedyś. Jeśli w ogóle go osiągną. Bo jednak takich zawodników, jak Dawid, Piotrek czy Kamil, ciężko jest "wytrzasnąć". To są talenty, które rzadko się powtarzają. To praca trenerów, całego zespołu, by takie talenty się pojawiały i mogły nas reprezentować.

Jako były zawodnik, obecnie działacz, jaką przyszłość widzi pan dla skoków narciarskich? Co trzeba zrobić, żeby poszły we właściwą stronę?

Myślę, że na pewno dużo rzeczy musi się zmienić, patrząc na zmiany w sprzęcie, warunkach atmosferycznych. Trzeba nowej formuły skoków, aby bardziej zachęcić kibiców i przede wszystkim - musi to być proste. Należy też trochę wrócić do tego, że skoki narciarskie są dyscypliną ekstremalną, bo wtedy jest zdecydowanie większa widownia.

Czyli bardzo dalekie skoki.

Przede wszystkim to. Myślę, że te trzysta metrów to wcale nie jest coś nieosiągalnego, Ryoyu Kobayashi to udowodnił (Japończyk uzyskał 291 m na specjalnie skonstruowanej skoczni na Islandii - przyp.). Zresztą na istniejących już obiektach do lotów narciarskich spokojnie można latać po trzysta metrów, gdyby tylko było więcej zeskoku. Do tego wcale nie trzeba mieć większej prędkości ani wyżej lecieć.

od 7 lat
Wideo

Magazyn GOL 24 - podsumowanie kolejki Ekstraklasy

Komentarze 2

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

c
czerwony ból
Red ból
T
To Ja
"Skoki narciarskie znów muszą być ekstremalne"

Się nachapał to teraz daje dobre rady dla gromady i nabuduje skoczni dwa razy większych, kto przeżyje skok wygrywa.
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska