Tuż po biegu Aleksandra Mirosław pogratulowała rywalce wygranej i szybko zeszła na zaplecze obiektu wspinaczkowego usytuowanego na kampusie Akademii Tarnowskiej. Na podium odebrała srebrny medal, ale widać było, że to trofeum nie przyniosło jej wielkiej satysfakcji.
W chwili gdy Natalia Kałucka po odebraniu złotego medalu pobiegła do swoich fanów, by dzielić się z nimi swoją radością, druga z naszych reprezentantek schowała się za kulisami i tam oczekiwała na konferencję prasową. Gdy kilkadziesiąt minut później szła na spotkanie z dziennikarzami, wciąż trudno było dopatrzeć się na jej twarzy uśmiechu.
- Ciężko jest znaleźć jakieś pozytywne myśli, skoro się nie wygrało – powiedziała Aleksandra Mirosław. - Przystąpiłam do tych zawodów z marszu, już jutro czeka mnie kolejny trening. Dla mnie to był start stricte treningowy. Jestem w drugim tygodniu najcięższego cyklu przygotowań do mistrzostw świata w Bernie, które odbędą się za nieco ponad miesiąc. To dla mnie w tym roku impreza docelowa, podczas niej będzie się też toczyć rywalizacja o kwalifikacje na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Lepiej więc, że błędy przydarzyły się teraz, bo mogę ich uniknąć w przyszłości. Oczywiście nie tak wyobrażałam sobie finał. Zabrakło trochę skupienia, głowa nie do końca popracowała i dwa błędy kosztowały mnie zwycięstwo.
Co to były za błędy? - dopytywaliśmy. - To są szczegóły mało zauważalne w trakcie biegu, można je wychwycić dopiero podczas analizy w zwolnionym tempie. Wtedy będzie można zobaczyć, że na starcie kompletnie uciekła mi noga. Starałam się nadrobić i w połowie drogi pojawił się drugi błąd. Tak naprawdę ciężko mi do końca powiedzieć, co to było, bo dopiero jak zajrzę do filmików i obejrzymy to razem z trenerem, będziemy mogli na takie pytanie odpowiedzieć. To esencja wspinania na czas - odparła.
Siedząc już za stołem w sali konferencyjnej, 29-letnia zawodniczka starała się zracjonalizować niepowodzenie.
- Zawsze powtarzam, że są dwa rodzaje porażek. Jedna to taka, kiedy przegrywamy, bo ktoś był rzeczywiście lepszy, szybszy, a obie dałyśmy z siebie maksa. Druga porażka to taka, kiedy u ciebie pojawiają się błędy i po prostu ktoś inny wygrywa. Może nie tyle co przez twój błąd, bo nie chcę umniejszać sukcesu Natalii, bo Natalia w tym biegu pobiegła personal best (najlepiej w karierze – przyp.), więc ona dała z siebie maksa, ale jednak ja zrobiłam dwa błędy. Dlatego nie jestem z siebie zadowolona.
Jak na prawdziwą mistrzynię przystało, Aleksandra Mirosław zamierza potraktować czwartkowy występ w Tarnowie jako kolejne doświadczenie.
- Myślę, że w kontekście mistrzostw świata w Bernie i kwalifikacji olimpijskiej muszę to, co się wydarzyło, uznać za bardzo istotną lekcję, którą muszę odrobić. To są uczucia, które zapamiętam na długo i których nie chcę po raz kolejny przeżywać. To jest taka pozytywna myśl, która gdzieś tam się u mnie teraz pojawia - powiedziała.
Po czym dodała po chwili zastanowienia: - No, nie lubię być druga. To że jestem rekordzistką świata, że jestem aktualnie najlepsza w każdym następnym biegu nie ma znaczenia, bo nic nie jest mi dane raz na zawsze. Nikt nie może mi obiecać złotego medalu za sam przyjazd na zawody. Trzeba o niego zawalczyć. Kilka rzeczy zawiodło, ale to zostawimy dla siebie z trenerem - dodała.
Przyznała, że zawody w Tarnowie były dobrze zorganizowane.
- Ściana była homologowana, dobrze przygotowana, ja nie mam na co narzekać w tej kwestii - powiedziała. - Wszystko było na czas, dostawałyśmy informacje o programie, co i kiedy ma się odbyć. Miałyśmy zapewnioną strefę rozgrzewki, były też miejsca, gdzie można się było się schować przed słońcem, bo upał dawał się nam we znaki. Organizacyjnie wszystko więc było w porządku.
Aleksandra Mirosław marzy o trzecim tytule mistrzyni świata. I oczywiście medalu olimpijskim, bo w 2021 roku w Tokio była na czwartym miejscu. Konkurencja, którą uprawia, należy do najbardziej dynamicznych na igrzyskach, najszybsze zawodniczki pokonują 15 metrów po ściance w niespełna siedem sekund.
- Dlaczego wybrałam wspinanie się na czas? Bo lubię adrenalinę, którą ta konkurencja z sobą niesie, tę presję czasu, ten stres, to że wszystko szybko się dzieje. To w zasadzie jedyna wymierna konkurencja wspinaczkowa, ponieważ mamy czas, rekordy, mamy do czego dążyć. W boulderingu i w prowadzeniach czegoś takiego nie ma – wyjaśnia.
