To był zupełny zbieg okoliczności, o którym Jerilyn Jordan - Amerykanka polskiego pochodzenia - dowiedziała się dopiero po jakimś czasie. Jej ślub wypadł dokładnie, co do dnia, 100 lat po tym, jak miłość, wierność i uczciwość małżeńską przysięgali sobie w kościele parafialnym w Pilźnie jej dziadkowie.
Zofia i Paweł Kosińscy, wkrótce po tym, jak 6 maja 1906 roku pobrali się, wyjechali za ocean i nigdy już do kraju nie wrócili, podobnie jak ich córka.
- Babcia Zosia była dla mnie wzorem babci. Wywarła bardzo duży wpływ na moje wychowanie w dzieciństwie i do dzisiaj zachowuję po niej jak najpiękniejsze wspomnienia - opowiada Jerilyn, emerytowana prezes amerykańskiej organizacji, zajmującej się przeciwdziałaniem narkomanii.
Podróż do korzeni
Jerylin postanowiła nadrobić wieloletnie zaległości i przyjechać z sentymentalną wizytą do kraju przodków, który znała jedynie z opowiadań nieżyjącej już babci. Okazją ku temu była 110-rocznica ślubu dziadków oraz 10. zawarcia jej małżeństwa z Kennethem, praktykującym neurologiem, którego korzenie też są w Polsce, tyle że w Łodzi.
Małżonkowie postanowili wykorzystać pobyt w Pilźnie do tego, aby w miejscu, gdzie dziadkowie Jerilyn ślubowali sobie miłość, odnowić własne przyrzeczenia małżeńskie. Pięć lat temu uczynili to w Buenos Aires. Teraz wymagało to więcej zachodu.
- W Polsce obowiązują surowe przepisy dotyczące tego typu uroczystości, tym bardziej, że ja jestem wyznania żydowskiego, a Jeri jest Katoliczką. Była potrzebna do tego zarówno zgoda biskupa, jak również rabina, ale na szczęście udało się je uzyskać - opowiada Kenneth.
Przygotowaniem małżonków do odnowienia przysięgi zajął się ksiądz Krzysztof Kara, rezydent w parafii w Pilźnie, który jednocześnie podjął się roli przewodnika Amerykanów po okolicy.
- Spotkaliśmy się dzień wcześniej, aby przećwiczyć formułę ślubowania. Małżonkowie nie znali ani jednego słowa po polsku, a mimo to zapragnęli wypowiedzieć słowa przysięgi w języku swoich przodków. Ta została nieco zmodyfikowana, aby odpowiadała prawdzie. Stąd zamiast słów „...i biorę Ciebie za żonę”, Pan Jordan mówił „Jestem Twoim mężem i ślubuję Ci...” Cała ceremonia odbyła się po porannej mszy świętej, w obecności zaledwie kilku osób - opowiada ks. Kara.
Magia w kościele
Jordanowie, przy okazji pobytu w Pilźnie, zwiedzili miasteczko i sąsiednie Lipiny, z których pochodziła babcia Jerilyn. Zajrzeli do muzeów: regionalnego i lalek. Zostali też przyjęci przez burmistrz Pilzna Ewę Gołębiowską. W pamięci najbardziej zapisały się im jednak sceny, które rozegrały się w pilźnieńskiej świątyni.
- Ceremonia była magiczna. Krzesła zostały przykryte białym płótnem, u stóp ołtarza leżały bukiety kwiatów, a przez okno padały na nasze twarze promienie porannego słońca. W świątyni panowała niezwykła atmosfera, a nasi przodkowie, jesteśmy co do tego przekonani, towarzyszyli nam duchem i patrzyli na nas z góry - opowiadają małżonkowie.
Poza pobytem w Pilźnie, Jordanowie zwiedzili również Tarnów, gdzie nocowali, a także Kraków, Warszawę i Łódź.
- Spędziliśmy w Polsce najpiękniejsze chwile, spotkaliśmy mnóstwo wspaniałych, pełnych pozytywnej energii ludzi, którzy pomogli nam lepiej zrozumieć historię tego kraju. Zachęcamy gorąco swoich bliskich w Ameryce, aby również spróbowali dotrzeć do swoich polskich korzeni. My czujemy się spełnieni. Na pewno jeszcze tutaj przyjedziemy - deklarują goście zza oceanu. A ą
Emigrowali z Galicji
Antoni Sypek, tarnowski historyk i genealog: "Na przełomie XIX i XX wieku za ocean wyemigrowało z Ziem Polskich ponad 3 miliony osób. Najwięcej z ówczesnej Galicji, z czego szczególnie duży odsetek stanowili mieszkańcy podtarnowskich wsi. Do podróży do lepszego życia za oceanem zachęcały ich ogłoszenia w ówczesnej prasie. Wsiadali najczęściej do statków, które odpływały do Nowego Jorku z portów w Bremie lub Hamburgu. Teraz wielu potomków tych, którzy wówczas wyjechali, szuka swoich korzeni w Polsce. Za oceanem i na Zachodzie Europy panuje wręcz swoista moda na to, aby robić sobie drzewa genealogiczne. Ludziom bardzo zależy na tym, aby poznać historię swojej rodziny.