Przedsiębiorcy wstrzymują oddech, ich załogi wypatrują nowej pracy, a odbiorcy usług łapią się za kieszenie. Wszystko dlatego, że niebawem całkowicie zmienią się zasady delegowania pracowników do innych krajów Unii. Stanie się to za sprawą pięciu nowych aktów unijnego prawa.
- Zdaniem zwolenników tych zmian ma to wzmocnić społeczny wymiar europejskiej gospodarki. Zdaniem krytyków - to czysty gospodarczy protekcjonizm realizowany kosztem gwarantowanych europejskimi traktatami swobód gospodarczych – komentuje dr Marek Benio, wiceprezes stowarzyszenia Inicjatywa Mobilności Pracy, europejskiego think tanku z Krakowa, skupiającego ekspertów w dziedzinie delegowania pracowników. Polska stała się w ostatnich latach europejskim centrum transgranicznych usług. Nasi pracodawcy delegowali za granicę ok. pół miliona pracowników rocznie.
Teraz będzie to znacznie trudniejsze i o wiele bardziej kosztowne. Znowelizowana dyrektywa o pracownikach delegowanych komplikuje zasady obliczania ich wynagradzania i ogranicza maksymalny czas delegowania do 12 miesięcy, z możliwością przedłużenia do 18 miesięcy. Czynności kontrolne w firmach delegujących będzie koordynować nowo powołany Europejski Urząd Pracy (ELA). Zgodnie z rozporządzeniami o koordynacji ubezpieczeń społecznych, inaczej będzie się też ustalać, w którym państwie dany pracownik delegowany powinien być objęty ubezpieczeniem społecznym. Co więcej, nowa dyrektywa w sprawie przewidywalnych i przejrzystych warunków zatrudnienia prawdopodobnie rozszerzy zasady delegowania pracowników na pozapracownicze formy zatrudnienia (m.in. odpowiedniki polskich umów o dzieło i zlecenia).
- Wielość tych zmian i ich kompleksowość powoduje, że nikt nie jest w stanie przewidzieć, jakie będą ich skutki dla pracowników, usługodawców, konsumentów i konkurencyjności europejskiej gospodarki. A to rodzi uzasadniony niepokój - podkreśla dr Marek Benio.
Więcej: w nagraniu wideo.
POLECAMY - KONIECZNIE SPRAWDŹ: