Napiętą sytuację łatwo wyczuć podczas rozmowy z pracownikami spółki. Każdy obawia się utraty pracy. Wypowiedzi nie chcą firmować nazwiskami, by nie trafić na listę osób do zwolnienia.
Problemy w MWM zaczęły się już dwa lata temu. Symptomem były opóźnione wypłaty pensji, w dodatku przekazywane w ratach. Po tym, jak Wydział Gospodarczy Sądu Rejonowego dla Krakowa-Śródmieścia podjął decyzję o upadłości wytwórni, rządy w spółce przejął syndyk masy upadłościowej Piotr Klempka.
Ludzie do pracy przychodzą, bo produkcji (m.in. śmieciarek, zamiatarek ulicznych, piaskarek) w MWM nie wstrzymano.
- Nic nie wskazuje, że to nastąpi, jest bowiem dużo zamówień - uspokaja Klempka. Jego zdaniem pracownicy nie powinni czuć się zaniepokojeni, zostały im wyrównane wszystkie zaległe pensje, a wynagrodzenia będą wypłacane na bieżąco.
Załoga nie do końca podziela jednak ten optymizm. Ludzie zdradzają, że mimo iż teoretycznie produkcja trwa, nie jest możliwe realizowanie wszystkich zamówień.
- Stoimy przy maszynach, ale nie pracujemy tak jak zwykle, bo brak materiałów - wyjaśnia jeden z długoletnich pracowników. Dodaje, spółka nie ma pieniędzy na zakup materiałów do produkcji zamówionych sprzętów, a dostawcy nie chcą ich sprzedawać bez natychmiastowej płatności.
Wiadomo, że przedsiębiorstwo jest mocno zadłużone, mówi się o kwocie rzędu 20 mln zł. Co doprowadziło do zapaści?
Marek Puzia, były członek zarządu, nie chce się na ten temat wypowiadać. Uważa jednak, że w tej chwili „wszystko idzie w dobrym kierunku”.
Szeregowi pracownicy, suchej nitki nie zostawiają na poprzedniej ekipie kierującej zakładem.
- Mamy ogromny przerost zatrudnienia w administracji. Kiedyś w wytwórni pracowało 900 osób i mieliśmy 4 księgowe, teraz jest 200 osób i również cztery księgowe, a ponadto cały sztab ludzi, którzy powielają swoją pracę - wylicza mężczyzna związany zawodowo z wytwórnią od 1980 r. Jego zdaniem do pracy przyjmowano w ostatnich latach ludzi nie znających branży. Dziwi się, że osoby z tego grona nadal mają pracę.
Syndyk Klempka przyznaje, iż nosi się z zamiarem sprzedaży przedsiębiorstwa. Wcześniej jednak zamierza przeprowadzić szczegółową analizę struktury i wielkości zatrudnienia. Wśród pracowników rodzi to obawy, że właśnie zwolnienia będą metodą na szukanie poprawy konkurencyjności i rentowności zadłużonej spółki.
W czarnych barwach przyszłość pracowników Wytwórni wytwórni widzi Czesław Kwaśniak, działacz społeczny z Brzeska.
- Długi, które wytwórnia ma, trzeba będzie spłacić. Poważnie boję się, że kiedy zakład zostanie sprzedany, wszyscy jego pracownicy trafią na bruk - twierdzi.
