Japoński samuraj, uderzając mieczem, musiał działać jak automat. Często szybciej ciął, niż myślał, pozostawiając wybór instynktowi. W F1 kierowcy z Kraju Kwitnącej Wiśni często też hołdują tej szkole, a ofiarą nierzadko pada Robert Kubica. Kazuki Nakajima potrafił juz przerwać sen Polaka o podium. Kamui Kobayashi zamknął z kolei w niedzielę drogę krakowskiego kierowcy do pierwszej piątki.
Chyba nikt na świecie nie potrafi się tak przebijać do przodu po starcie jak Kubica. W tym sezonie poprawiał swoja pozycję zazwyczaj na pierwszym okrążeniu. I tym razem odważnie rozpoczął. Jego szarży nie wytrzymał atakujący z tyłu Nico Rosberg uciekający na pobocze. Szybszy bolid Ferrari prowadzony przez Felipe Massę przepchnął się jednak obok Renault na drugim zakręcie, ale chwilę potem ostro zaatakował Kobayashi. Polak w ułamku sekundy musiał wyprowadzić maszynę z opresji. Udało się, ale w tym czasie obok przemknęli Adrian Sutil i Jaime Alguersuari.
Z siódmej pozycji spadł więc na dziesiątą i to był koniec marzeń o choćby zbliżeniu się do podium. Po pierwsze dla tego, że w całym tym zamieszaniu Kobayashi utarł nosa bolidowi Kubicy. Kierowca razem z mechanikami zdecydowali, że lepiej jest walczyć z podsterownością, niż tracić kolejne pozycje podczas postoju w garażu.
Po raz kolejny zespół Renault udowodnił, że potrafi świetnie zaplanować taktykę. W poprzednich wyścigach bezbłędnie podejmowali decyzje o zmianie opon. Tym razem krótki postój pozwolił mu przeskoczyć przed Jaime Alguersuariego.
Drugim powodem, dla którego Kubica miał minimalne szanse na poprawienie pozycji po kłopotach z pierwszego okrążenia, był sam tor. Circuit de Catalunya nie rozpieszcza kierowców zbyt wieloma miejscami do wyprzedzania. Niedzielny wyścig tylko to potwierdził.
W dziesięciu ostatnich wyścigach zwyciężał bowiem zdobywca pole position. Tym razem swoje miejsce z sobotnich kwalifikacji obronił Australijczyk Mark Webber w Red Bullu. Jego zespół stworzył maszynę niemal idealną. W tej chwili jest ona poza zasięgiem jakichkolwiek innych producentów.
W niedzielę Webber przyjechał 24 s przed Fernando Alonso w Ferrari, a Sebastian Vettel nawet niemalże bez działających hamulców dowiózł trzecią lokatę. Zgodnie z teorią, która mówi, że wyprzedzanie w Barcelonie jest mało realne, największe zmiany w klasyfikacji zawdzięczamy kolizjom, błędom, walce na starcie i w pit-stopie. Tak właśnie spadał w klasyfikacji Vettel. Startował z drugiego miejsca, jednak zaraz po zmianie opon starł się z Lewisem Hamiltonem i tę walkę przegrał.
Potem musiał kątem oka odprowadzić bolid Alonso, gdy hamulce odmówiły mu posłuszeństwa, i wypadł na moment z toru. Niemiec wciąż liczy się w walce o tytuł mistrza świata, a punkty za trzecie miejsce zawdzięcza Hamiltonowi. Były czempion F1 nie potrafi oszczędzać opon. Wie o tym także jego McLaren, a jednak zaryzykowali wyścig na jeden postój. W efekcie Lewis na przedostatnim okrążeniu wylądował poza torem. Lewa przednia opona wystrzeliła z hukiem i jedyne, co mógł zrobić Brytyjczyk, to popatrzeć, jak pięknie wygrywa Red Bull.
- Oglądanie ich tempa jest naprawdę przyjemne - próbował nawet potem żartować Hamilton.
Teraz cała F1 przenosi się do Monaco. Z kłopotami. Wulkaniczny pył znów zmusza samoloty do postoju. 40 tys. kilogramów ładunku czeka teraz na decyzję, jak je przewieźć. Część maszyn już jest ładowana na samochody i pociągi. Wiadomo jednak, że w Monaco kwalifikacje odbędą się według starych zasad. Część zespołów chciała, by podzielić je na dwie grupy po 12 bolidów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?