- Zrobiono to w stylu nowego kierownictwa - 15 minut przed końcem pracy, następnego dnia wyjeżdżałem na urlop za granicę. Mój błąd, że się wtedy nie odwołałem - podkreśla były pracownik.
Jak tłumaczy, nagana dotyczyła "niedbania o mienie firmy". - Chodziło o to, że w czasie godzin pracy zatrzymałem służbowe auto obok domu byłego szefa "Benedicite" i rozmawiałem z nim 10 minut - mówi Tomasz Rąb. Teraz czeka na rozprawę. - Walczę o swoje dobre imię i odszkodowanie. Mam 54 lata i dobrze pracowałem, więc nie widzę powodu, żeby odpuszczać. Przez te wszystkie lata woziłem ogromne sumy - utarg ze sklepów do banku, czasem oddawałem kasjerce 100 lub 50 zł, gdy się pomyliła. I do mnie stracili zaufanie? - pyta.
Niemal równocześnie z nim zwolniono również kilka innych osób, które pracowały w "Benedicite" od początku. Największym zaskoczeniem było dla nich uzasadnienie - "złe wykonywanie obowiązków". - Nigdy wcześniej nie miałam żadnej nagany ani nawet sygnału, że coś jest nie tak, żadnych skarg. A tu nagle coś takiego. Mogli mnie zwolnić, jeśli chcieli, ale w ten sposób? - żali się jedna z byłych pracownic. Ci, którzy dostali wypowiedzenia z takim uzasadnieniem, nie dostali dwumiesięcznej odprawy.
Bardzo niemiłe wspomnienia z pracy w "Benedicite" ma też inna pracownica (nazwisko do wiadomości redakcji). - Szłam na spotkanie o podwyżkę. A tu nagle, za pięć czwarta, czyli pięć minut przed końcem pracy, dowiaduję się, że już nie pracuję - opowiada. - Nie mogłam się nawet pożegnać z kolegami - dodaje. Odpowiadała m.in. za kontakty z franczyzobiorcami "Benedicite" (właścicielami sklepów, którzy sprzedawali produkty benedyktyńskie).
Kobieta twierdzi, że słynne receptury benedyktyńskie z Tyńca nie istnieją. - Jednostka sprzedaje produkty dobrej jakości, ale nie są to zakonne przepisy. Pewne produkty, jak na przykład krówki, wędliny i pasztety, zostały specjalnie dla nas ulepszone przez producentów - rezygnowano m.in. z glutaminianu sodu, a czasem z konserwantów. Nie widziałam w tym problemu, tylko nie wiem, po co ciągle upierano się, żeby mówić o tych recepturach - przyznaje była pracownica.
Otwarcie mówiła o tym właścicielom sklepów, którzy już wtedy dostawali sygnały od klientów, że część produktów "zakonnych" nie różni się od tych w lepszych delikatesach. - A potem jako powód zwolnienia podano, że źle traktowałam tych franczyzobiorców i kolegów! Chodziło dosłownie o dwa spięcia, oba zresztą wyjaśnione. To był pretekst- mówi z goryczą.
Po jej zwolnieniu sprzedawcy przysłali do "Benedicite" list, w którym mówią o swoim zaskoczeniu i rozgoryczeniu taką decyzją firmy. Była pracownica dziś o zakonnikach z Tyńca mówi per "pan".
- Jestem wierząca i wcześniej zwracałam się do nich "ojcze" i "bracie", bo traktowałam ich z szacunkiem. Teraz słowo "ojcze" nie przechodzi mi przez gardło - przyznaje z goryczą. Pozew jednak wycofała i poszła na ugodę z zakonnikami. - Zszarpałam sobie zdrowie i chcę teraz świętego spokoju - mówi.
Kolejnych troje pracowników walczy w sądzie pracy m.in. o wypłatę zaległych nadgodzin. Twierdzą, że ich zwolnienie jest karą za to, że się upomnieli o pieniądze.
Opat benedyktynów z Tyńca nie chciał komentować sprawy na naszych łamach.
Euro 2012 coraz bliżej! Zobacz, co będzie się działo w Krakowie
Nowa lista leków refundowanych**[SPRAWDŹ!] **
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!