18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Charles z Krakowa urzekł Polaków w Master Chefie

Redakcja
Charles w mieszkaniu na Woli Duchackiej w Krakowie z synami i żoną. Z lewej  Wiktor, z prawej Bruno
Charles w mieszkaniu na Woli Duchackiej w Krakowie z synami i żoną. Z lewej Wiktor, z prawej Bruno Andrzej Banaś
36-letni Kanadyjczyk, od ośmiu lat mieszkający w Krakowie, zauroczył miliony Polaków. Bo uśmiechnięty, spontaniczny, koleżeński, zakochany w Polsce, bo pełen optymizmu. Nie widać w nim cienia niezdrowej rywalizacji. Nawet jeśli kaleczy polszczyznę, to robi to urokliwie. O gwieździe Master Chefa - pisze Maria Mazurek.

Czasem jedno przypadkowe spotkanie wywraca nasze życie do góry nogami. I wtedy zastanawiamy się: może za tym stoi przeznaczenie?

Weźmy na przykład Charlesa Daigneault, energicznego Kanadyjczyka znanego z telewizyjnego programu MasterChef. Co roku w styczniu wyjeżdżał na narty w kanadyjskie góry Rocky Mountains. To był jego rytuał. Aż do stycznia 2005 roku. Wtedy - co o tej porze roku praktycznie się nie zdarza - w Rocky Mountains zabrakło śniegu.

Splot zdarzeń

Charles zirytował się, spakował, pojechał na all inclusive pod palmy. Na Dominikanę. Ania (teraz jego żona) miała być wtedy z kolei na Sri Lance. Planowała te wczasy od dawna. Ale tydzień wcześniej przez wyspę przeszło potężne tsunami i zmiotło z powierzchni ziemi domy i hotele, w tym ten, w którym miała się zatrzymać.

W biurze podróży zaproponowali jej w zamian Dominikanę. Skomplikowany splot wydarzeń, z pozoru tak mało prawdopodobnych, doprowadził do ich spotkania. Jeszcze w tym samym roku Charles rzucił wszystko i przeprowadził się do Krakowa.

Goście? Uwielbiamy

Charles, 36-letni Kanadyjczyk od ośmiu lat mieszkający w Krakowie, zauroczył miliony Polaków. Uśmiechnięty, spontaniczny, uroczo kaleczący polszczyznę, rodzinny. No i umiejący świetnie gotować. Jest jednym z ostatnich uczestników drugiej edycji telewizyjnego kulinarnego show MasterChef.

- Zapraszam do nas, uwielbiamy gości - proponuje, kiedy dzwonię, aby się z nim umówić. Mieszka na krakowskich Piaskach Nowych razem ze swoją rodziną - żoną Anią, synkami Brunem (5 l.) i Wiktorkiem (10 lat) oraz córką Gabrysią (20 lat). Tak naprawdę to biologicznie jest ojcem tylko Bruna. Wiktorek i Gabrysia to dzieci Ani z poprzedniego związku. Charles dał im nazwisko i pokochał jak własne. Podkreśla, że rodzina jest dla niego najważniejsza.

To widać, bo u nich w domu jest gwarno, pachnie zupą, wszyscy się przegadują, rozmawiają, co chwilę wybuchają śmiechem. Gabrysia gotuje właśnie zupę czosnkową z parmezanem, bo się przeziębiła. Oprócz rodziny Daigneault aktualnie pomieszkują tam znajomi ze swoimi dziećmi i psem.

- U nas ciągle coś się dzieje - opowiadają zgodnie. Goście co chwile wpadają, zostają na noc, Charles dla nich gotuje.
Kiedy Gabrysia miała osiemnastkę, Charles urządził w ogródku imprezę dla 80 osób, na którą skombinował prawdziwą maszynę do kebaba. Wszyscy bawili się do rana.

O, albo ostatnio, na Halloween. Postanowił zorganizować zabawę, w której weźmie udział całe osiedle i przedszkole Brunona.
Zorganizował całą ciężarówkę dyń (od taty chłopaka Gabrysi), kilka kilogramów cukierków, ochronę policji i zgodę księdza (o którą łatwo nie było).

- Dzieciaki się poprzebierały, a ludzie pięknie ozdobili swoje domy. Charles uczył w przedszkolu, jak kroić dynię, robić zupę z dyni czy tartę - opowiada Gabrysia. - Puścił też dużą grupę 70 dzieciaków, aby chodziły po domach, w których zostawił cukierki. Dzieciaki zgodnie recytowały: cukierek albo psikus - dodaje ze śmiechem.

Gotuje od dziecka

Gotować lubił od dziecka. - Mam siostrę, ale to ja zawsze przesiadywałem z mamą w kuchni - opowiada. Kanada to kraj, w którym mieszają się wpływy francuskie z amerykańskimi. To widać także na talerzach. Produkt flagowy to oczywiście syrop klonowy. Ale w Kanadzie je się też sporo dziczyzny, ryb, owoców morza. No i kukurydzy.

Charles jednak nie został zawodowym kucharzem. Zdobył wykształcenie jako... technik rolniczy. A pracował w Kanadzie na budowach, mieszał asfalt.

- Ciężka, fizyczna praca. I sezonowa. W lecie codziennie po kilkanaście godzin, w zimie z kolei nic się nie działo - opowiada.
Właśnie dlatego w styczniu zawsze wyjeżdżał na narty. Ten jeden raz, w 2005 roku, pojechał na Dominikanę, gdzie spotkał Anię.

- Dziesięć lat wcześniej miałem już poniekąd podobną sytuację na Karaibach. Spotkałem tam Szwajcarkę. Zaiskrzyło. Ona chciała, żebym przeprowadził się do Europy. Nie zrobiłem tego, a potem wielokrotnie się zastanawiałem: może to był błąd? - opowiada Charles. Gdy spotkał Anię, postanowił, że tym razem da szansę tej miłości.

Jak tu się dogadać?
Miesiąc później przyjechał na trzy tygodnie do Polski. Potem Ania pojechała do Kanady. - Najlepsze jest to, że na początku nawet nie mogliśmy się z sobą dogadać. Słabo znałam angielski, o francuskim nie mówiąc - opowiada Ania. - Zaparłam się, że nauczę się angielskiego w pół roku. Siedziałam po nocach, ale udało się - opowiada Ania. Jeszcze w tym samym roku, w październiku, Charles przeprowadził się do Krakowa.

- Najpierw musiałem nauczyć się pić wódkę, a potem dopiero mówić po polsku - opowiada ze śmiechem. Ania dodaje: - No tak, wielki chłop, a na początku leżał po trzech-czterech kieliszkach...

Ale w końcu bardziej niż to, że nie potrafi dotrzymać kroku w piciu wódki, zaczęło mu przeszkadzać to, że nie mówi po polsku.
- Nie rozumiałem teściów, ludzi na ulicach. Przychodziłem na imprezę i na początku ludzie jeszcze gawędzili ze mną po angielsku, ale ledwo coś wypili, a już przechodzili na polski - opowiada.

Zapisał się na prywatne lekcje polskiego - kolejny zbieg okoliczności, bo do korepetytorki, która akurat urodziła się tego samego dnia, co on.Teraz mówi po polsku, choć jeszcze kaleczy, w sympatyczny sposób, nasz język. O tych wpadkach chętnie opowiada Ania.

Gołąbko, poproszę

- Przez CB-radio mówi na przykład "sikorości" zamiast "szerokości', a kiedyś podziękował znajomemu za opiekę nad Brunonem, mówiąc: "Dziękuję za opieńki" - wylicza. Innym razem byli w restauracji. - Miał ochotę na konkretne mięso, na golonkę. Nie dał sobie pomóc przy składaniu zamówienia, chciał sam. Powiedział do kelnerki: "gołąbko poproszę" i zamiast porcji mięsa dostał jednego malutkiego gołąbka - śmieje się Ania.

Przez te osiem lat w Polsce pracował trochę dla sąsiada, trochę przy budowie autostrady do Szarowa, teraz pomaga w firmie Ani (zajmują się produkcją wiader budowlanych). Tłumaczy z francuskiego i angielskiego, zajmuje się eksportem, pracuje też fizycznie.

Miła ta popularność

Na pomysł udziału w Master Chefie wpadli spontanicznie, siedząc na imprezie u siebie w domu. - Była noc z piątku na sobotę, a zgłoszenia można było przesyłać do niedzieli - opowiada Charles. Stwierdzili, że nagrają filmik. Za pracę zabrali się w sobotę. Nagrali na szybko humorystyczne wideo, kolega zmontował. Udało się. Charles wylądował na castingu, a tam urzekł jurorów.

Twierdzi, że udział w programie jest przygodą. No i ta popularność jest całkiem miła. Ludzie machają do niego, uśmiechają się. Nie przeszkadza mu to, przeciwnie - cieszy, dodaje skrzydeł.

Teraz: restauracja

Ania śmieje się, że minus jest jeden: Charles tak się nagotował w programie, że teraz trochę przystopował z przyrządzaniem jedzenia w domu. - Pytam, co jemy na obiad. A on na to, że zamawiamy pizzę - śmieje się Ania. Ale to oczywiście chwilowe, bo Charles bez gotowania długo wytrzymać nie potrafi.

Już myśli o zakładaniu restauracji w Krakowie. Ania i Gabrysia też gotują świetnie. - U nas w domu je się dosłownie wszystko - łazanki i owoce morza. Totalny miks. Dzieciom smakują bardziej wyszukane dania, mimo że koledzy Wiktorka krzywią się nawet na makaron z łososiem. Dla naszych dzieci nic nie jest zbyt egzotyczne - tłumaczy Ania.

Charles twierdzi, że kulinarne inspiracje czerpie nie tylko ze swoich rodzinnych stron, ale też od swoich teściów - Wacka i Haliny. Mieszkają w Książu Wielkim za Miechowem, mają tam szklarnię, ogródek. - A co za święta tam są! - opowiada. - Wszystko tradycyjne, pyszne. Do tej polskiej, świątecznej tradycji wprowadziliśmy nowy element: robimy wielkiego indyka. Ledwo się w piekarniku mieści - opowiada Charles.

Kiedy mówi o jedzeniu i rodzinie, radośnie świecą mu się oczy. Podczas gdy Polacy narzekają, marudzą, opowiadają, że chcieliby mieszkać gdzie indziej, Charles przekonuje: kocham Polskę.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska