
Maroon 5 „Red Pill Blues”, Universal, 2017
Amerykańska grupa działa od prawie dwóch dekad dzięki temu, że ma wierną armię fanek. Widać to było również w Kraków Tauron Arenie, kiedy Adam Levine z kolegami zawitał na swój pierwszy koncert pod Wawelem. Nic więc dziwnego, że mając słuchaczy przede wszystkim wśród kobiet, Maroon 5 z płyty na płytę coraz bardziej łagodzą swoje brzmienie. Kulminacją tego procesu jest najnowszy krążek przystojniaków. „Red Pill Blues” nie ma już wiele wspólnego z energetycznym pop-rockiem, który formacja uprawiała w minionej dekadzie. Tym razem to raczej elektroniczne R&B o bardzo zmysłowym nastroju. Album już jest jednak bestsellerem – pewnie więc fankom spodobała się taka przemiana.

Slipknot „Day Of The Guisano: Live In Mexico”, Universal, 2017
Spośród wszystkich zespołów, który pojawiły się na fali nu-metalu na początku minionej dekady, Slipknot prezentował wyjątkowo ekstremalną muzykę. I być może dlatego to właśnie jemu udało się z powodzeniem przetrwać spadek popularności gatunku. Mimo różnych perturbacji formacja nadal jest w dobrej formie. Dowodem tego zapis jej koncertu na festiwalu Knotfest w Meksyku sprzed dwóch lat. Pokazuje on, że Slipknot to nie tylko wściekła muzyka z pogranicza metalu i industrialu, ale przede wszystkim niemal cyrkowe show. Dlatego najlepiej nabyć „Day Of The Guisano” w formacie DVD – i zobaczyć jak Corey Taylor z kolegami wyciskają z siebie siódme poty na scenie. Trzeba mieć jednak dystans do tekstów zespołu, pełnych negatywnej energii – to tylko „horror show”.

Macklemore „Gemini”, Warner, 2017
Choć amerykański raper zadebiutował w połowie minionej dekady solowym albumem, tak naprawdę wielki sukces odniósł dopiero kiedy nawiązał współpracę z producentem Ryanem Lewisem. W ten sposób powstały takie przeboje, jak „Thrift Shop”, „Can’t Hold Us” czy „Same Love”, pochodzące z płyty „The Heist”. Po dwunastu latach od autorskiego krążka Macklemore powraca wreszcie z kolejnym własnym dziełem. „Gemini” zostało starannie przygotowane, o czym świadczy choćby cała gama znanych gości, ale tak naprawdę sprzeda się tylko siłą rozpędu sukcesu „The Heist”. Piosenki z albumu to bowiem dosyć przeciętny hip-hop o popowym zacięciu, któremu niestety brakuje pomysłowości i przebojowości kooperacji Macklemora z Lewisem.

Lee Ranaldo „Electric Trim”, Mystic, 2017
Sonic Youth to dziś legenda alternatywnej sceny. Grupa, która dała początek estetyce noise rocka, a potem przyczyniła się do narodzin nowej psychodelii, a nawet grunge’u, ma do dziś całą armię wiernych fanów. Niestety – ponieważ w jej łonie doszło do małżeńskiego rozłamu, przeszła niedawno do historii. Na pocieszenie dostajemy teraz solowe płyty jej członków. Lee Ranaldo to gitarzysta Sonic Youth i jeden z architektów jej niezwykłego brzmienia. Nic więc dziwnego, że na „Electric Trim” nie rezygnuje z charakterystycznych patentów. To rozwichrzone granie gitarowe, w którym jest miejsce na oniryczne momenty, ale również dzikie eksplozje hałasu. Co ważne – Ranaldo nie traci przy tym wszystkim wyczucia melodii, dzięki czemu jego piosenki są momentami zaskakująco przystępne.