Z takim wyjaśnieniem można byłoby przejść do porządku dziennego, gdyby chodziło o naprawę pralki, ale nie ratowanie życia. Zrozpaczonym rodzicom nikt nie zwróci jedynaczki, której śmierci nie da się nazwać nieszczęśliwym wypadkiem. Cóż z tego, że teraz, po tej tragedii, minister zdrowia szuka winnych i obiecuje ich ukarać, że NIK zamierza poddać wnikliwej kontroli system opieki medycznej nocnej i weekendowej. Ktoś dostanie lanie, inny reprymendę i pewnie do następnego razu.
A nie wątpię, że znowu jakimś bliskim przyjdzie z tego samego powodu kogoś opłakiwać. Zwłaszcza że dziś, po śmierci Dominiki, wszyscy skupiają się na rozwiązaniach dotyczących leczenia dzieci, a przecież ten sam wadliwy system obejmuje także seniorów i osoby w kwiecie wieku. Choroba zaś - jak wiemy - nie wybiera. Zastanawiam się, po co została powołana instytucja lekarza rodzinnego, skoro pacjent nie może się do niego zwrócić w każdej chwili z uzasadnionymi obawami o zdrowie? To pewnie byłaby mało komfortowa sytuacja dla lekarza, ale przecież jego zawód miał wynikać z powołania...
Gdybyśmy mieli prawdziwych lekarzy rodzinnych, do śmierci małej Dominiki być może by nie doszło, gdyż rodzice od razu zostaliby skierowani pod właściwy adres.